niedziela, 28 listopada 2010

Spotkanie z Natalią Babiną

O spotkaniu, które odbyło się 15 listopada w Lublinie dowiedziałam się bardzo późno. A dokładnie dwie godziny przed nim z portalu lubimyczytac.pl. Rozpoczynało się akurat po moich zajęciach, a że było w tym samym budynku i tylko 3 piętra wyżej to zdecydowałam się od razu. Mimo, że nie udało mi się na czas zorganizować aparatu (swój na nieszczęście zostawiłam w domu) i nie posiadałam własnego egzemplarza książki to stwierdziłam, że chociaż posłucham. Niestety spotkań z autorami w Lublinie jest bardzo mało, a nawet jeśli są to tak słabo nagłaśniane, że najczęściej dowiaduję się już po fakcie.


Spotkanie miało odbyć się w Zakładzie Białorutenistyki na mojej uczelni. Dziwiłam się, że plakaty informujące rozkleili tylko na własnym piętrze (ja tam w ogóle nie zaglądam), ale wszystko się wyjaśniło na początku spotkania.

Okazało się, że spotkanie odbyło się w całości w języku białoruskim. Właściwie tylko jedna osoba zadała pytanie po polsku. Muszę jednak przyznać, że mimo początkowych obaw bardzo dobrze wiedziałam o co chodzi i rozumiałam każde zdanie. Przyszło ok. 30 osób, w tym dwie osoby z wydawnictwa Rebis, u których można było kupić książkę. Większość z obecnych to studenci, którzy uczyli się białoruskiego i ich profesorowie.

Muszę przyznać, że denerwowały mnie pytania tych profesorów, na siłę chcieli udowodnić autorce, że na kimś się wzorowała. Oczywiście pani Babina wciąż zaprzeczała, ale to nie robiło wrażenia na pytających. Jedna z obecnych porównała też autorkę z Chmielewską, co jak zauważyłam nie bardzo jej się spodobało. Z tego co mówiła, nie bardzo lubi jej książki. Pani Babina jest bardzo miłą i ciepłą osobą. Potrafiła naprawdę zafascynować swoją opowieścią o dzieciństwie i życiu na Białorusi.

Ja wrażenie o książce wyrobię sobie po lekturze, a to zdjęcie mojego egzemplarza:





Dla zainteresowanych wywiad z autorką ze strony onet.pl

PS. Jakiś czas temu zapisałam się do Koła Naukowego swojego kierunku, żeby zrobić coś z tymi spotkaniami z autorami. Teraz ubiegamy się o współpracę z Fabryką Słów i wtedy może coś się uda. Wychodzę z założenia, że nie można narzekać tylko działać. Ja już za długo czekałam, aż inni coś zrobią, teraz sama się biorę ostro do roboty.

sobota, 27 listopada 2010

Stosy stosy

Dawno już chyba stosów u mnie nie było (?)... W każdym razie jak widziałam dniem stosów był u Was piątek, ja pozwolę sobie przedłużyć na sobotę ;)

No to kolejno:



- "Mądrości Muminka" - wygrane jakiś czas temu u Kali.
- "Identyfikatory" i "Życie teoretycznie" - do recenzji od wydawnictwa Prozami.
- "Śmiech w ciemności" i "1Q84" - do recenzji od wyd. Muza/
- "Dom tysiąca nocy" - od wyd. Prószyński za wypowiedź w konkursie na fb.
- "Zapach malin" - nagroda konkursowa z profilu "Czytajmy polskich autorów".
- "Łąka umarłych" - już recenzowana, ale wcześniej jej nie pokazywałam ;)
- "O chłopcu, który ujarzmił wiatr" - teraz czytam, do recenzji od wyd. Drzewo Babel.
- "Listy" Tolkiena - od wyd. Prószyński, do recenzji oczywiście.
- "Kwiat Diabelskiej Góry" - do recenzji od wyd. MG.
- "Uwierzyć w siebie. Do przerwy 3:0" - od Patrycji Antoniny, tematyka sportowa zawsze mile widziana :)

Stos 2:



- "Kudłata" - do recenzji od wyd. Prószyński
- "Jacek Kaczmarski wobec tradycji" - do recenzji od wyd. MG
- "Officium Secretum. Pies Pański" - mój zakup z allegro, bo w piątek spotkanie z autorem w ramach IV Lubelskich Targów Książki :)
- "6 (szósty)" - wylosowane na blogu autorki, w tym miejscu bardzo dziękuję za ładny wpis :)



I stos największy, nie będę go omawiać. Jest głównie efektem zakupów w antykwariatach i książek przywożonych do pożyczenia znajomym ze studiów.
W moim lubelskim mieszkaniu:



Miłego oglądania.

piątek, 26 listopada 2010

Coś miłego

Ostatnio nie mam za wiele czasu, ani na czytanie, ani na pisanie. Niestety. Mam do opisania też kilka imprez kulturalnych, w których brałam udział, ale nie wiem kiedy znajdę czas. W tym całym bieganiu dwie wiadomości bardzo mi umiliły codzienność.

Pierwszą z nich jest komentarz pana Jacka Skowrońskiego pod moją recenzją "Muchy":

"Dla autora nie istnieje większa nagroda od świadomości, że udało mu się stworzyć klimaty i przekazać dokładnie to, co zamierzał.

Dzięki, Edith za miłe słowa, łatwiej będzie mi teraz popełniać kolejne przestępstwa... ;)"


A drugą mail od pana Marcina Pilisa, którego chyba jednak nie przytoczę. Ale wierzcie mi, że był bardzo miły.

Fajnie jest wiedzieć, że ktoś czyta moje recenzje, a jak są to do tego sami autorzy tych książek to już w ogóle. Ach! Najważniejsze, że się podobały ;) Bo i mi się czytane książki bardzo podobały :)

wtorek, 23 listopada 2010

"Łąka umarłych" M. Pilis


Książka "Łąka umarłych" Marcina Pilisa przyciągnęła mnie do siebie okładką. Straszną, ale jednocześnie fascynującą. Oczywiście obok samego tytułu i opisu książki także nie można przejść obojętnie… Wszystko to sprawiło, że od razu postanowiłam ją przeczytać. Za udostępnienie egzemplarza bardzo dziękuję serwisowi nakanapie.pl.

Historia opowiedziana przez autora dotyczy wioski Wielkie Lipy. O małej wsi pamięta już tak naprawdę niewielu, a mieszkańców łączy tajemnica z przeszłości, od której nie mogą się uwolnić. Przestrzeń w książce toczy się w trzech ramach czasowych: podczas wojny w 1942, w 1970 i w 1996-1997 roku. W każdej z tych historii kto inny jest bohaterem i narratorem. Ostatecznie wszystkie łączą się w spójną całość ukazując nam, jak wiele złego może się wydarzyć w tak małej miejscowości. Pierwszym narratorem jest Jerzy Hołotyński, jego wrażenia z czasów wojny poznajemy dzięki jego pamiętnikowi, który prowadził podczas pobytów w wiosce. To on jest naocznym świadkiem tego, co wydarzyło się, gdy niemiecki oddział wkroczył do Wielkich Lip.
W 1970 roku do wioski przybywa syn Jerzego – Andrzej. Chciał spełnić ostatnią wolę ojca. Niestety Jerzy nie wspomniał mu nic o swoim drugim życiu i może nieświadomie naraził na niebezpieczeństwo. Zamknięta społeczność wsi bardzo źle odbiera jego obecność. Czują się zagrożeni. Andrzej bardzo szybko odkrył czego wieśniacy się obawiają, niestety ta wiedza bardzo dużo kosztuje…
Do Wielkich Lip w 1996 roku powraca jeden z niemieckich żołnierzy, będących w wiosce w 1942 roku. Chce jeszcze raz zmierzyć się z tym, co się wtedy wydarzyło. Udowodnić sobie, że nie zmieniło się nic z jego postawy, jego myślenia…

"Tak to już jest, że to, co straszne, to, co nie do uwierzenia, dzieje się bardzo często w najpiękniejszych zakątkach, jakby na zasadzie przedziwnego kontrastu właśnie w ten sposób wyrównywała się niezgłębiona zagadka świata, całej naszej natury." (s. 50)

Temat podjęty przez autora książki nie jest łatwy, ale jednocześnie został przedstawiony w bardzo przystępny sposób. Marcin Pilis ma niesamowity talent do pisania, delektowałam się jego książką. Żadne błędy stylistyczne czy źle wyrażone myśli nie miały tu miejsca. Nie przeszkadzały w snuciu opowieści o złu pierwotnym, ale także tym wszechobecnym, które kryje się w każdym z nas. Bo właśnie o tym jest ta książka. Zło odsłoni swoje oblicze w historii nie raz, a walka z nim będzie bardzo trudna. Możemy zobaczyć, jak wiele mieszkańcy potrafią zrobić by ich wina nigdy nie została poznana przez obcych.

Uważam, że każdy powinien ją sam przeczytać i ocenić. Ja nie mogę się już doczekać „Relikwii” tego autora. Niech to będzie najlepszą oceną.

wtorek, 16 listopada 2010

"Mucha" J. Skowroński


Jacka Skowrońskiego, autora „Muchy” poznałam już przy okazji jego opowiadania „Kosztowny błąd” w pracy zbiorowej pt.: „Mogliby w końcu kogoś zabić”. Zrobił wtedy na mnie bardzo dobre wrażenie, historia była całkowicie poplątana i fajnie się ją czytało. Gdy wydawnictwo Oficynka zaproponowało mi jego książkę „Mucha” nie mogłam się oprzeć, musiałam przeczytać. Wynika to też z tego, że o polskim kryminale mówi się niewiele. A ja ostatnio lubuję się w polskich autorach i chcę więcej i więcej. Także kryminałów.

Głównym bohaterem „Muchy” jest agent ubezpieczeniowy Apoloniusz, który podczas wizyty u klientki o przedłużenie polisy widzi przez okno niecodzienną sytuację. Niecodzienność ta jest o tyle niemiła, że od tego jednego widoku zależy jego życie. Pechowo Apoloniusz znalazł się w złym miejscu w niewłaściwym czasie. Jedno spojrzenie, gangsterzy wykończający jakiegoś człowieka i podchwycony przez jednego z nich wzrok agenta rozpoczyna walkę na śmierć i życie. Przecież mafia potrafi znaleźć każdego człowieka...

„Zło nie potrzebuje uzasadnienia, ono czasem po prostu jest, bezcelowe, zapisane w genach jak kolor skóry czy skłonność do hazardu, a przez to budzące jeszcze większą grozę.” (s. 142)

Książka zaczęła się bardzo obiecująco, ale muszę przyznać ze to nic w porównaniu z tym co będzie działo się dalej. Apoloniusz nie ma zamiaru odpuszczać i dać się wykończyć jakiemuś gangsterowi. Groźba skrzywdzenia córki i żony działa na niego jak płachta na byka. Nagle potrafi robić rzeczy o które się nawet nie podejrzewał. Kontakty z przeszłości także bardzo się przydają. Apoloniusz zaczyna się kryć, jednocześnie wymyślając wiele rzeczy, które mogłyby uprzykrzyć życie ścigającej go mafii. Pojedynek z gangsterem Muchą jest teraz dla niego najważniejszą sprawą. Później następuje wiele nieprawdopodobnych sytuacji, zasadzek, wpadek, spotkań czy pościgów. Książka porównywana jest do gangsterskiego „Żądła” i trzeba przyznać, że jest ono nader trafne.

Jacek Skowroński serwuje nam dobrą powieść kryminalną, która bawi i trzyma w napięciu. Całość osadzona jest mocno w realiach współczesnej Warszawy oraz pełna postaci z rubryk kryminalnych naszych gazet. W tej książce nic nie jest pewne, a kolejne pomysły Apoloniusza niejednego wprawią w duże zdumienie. Autor posługuje się prosty językiem, momentami nawet slangowym, ale wszystko zależy od postaci i sytuacji. Na plus muszę także zaliczyć pierwszoosobową narrację, dzięki której jeszcze bardziej wczuwamy się w książkę i stajemy się tak jakby wspólnikami Apoloniusza w jego działaniach.

Po kolejnym polskim kryminale jestem pewna, że warto je czytać. W najbliższym czasie mam zamiar zapoznać się z poprzednią książką Jacka Skowrońskiego „Był sobie złodziej”. A po cichutku będę liczyć na sfilmowanie „Muchy”...

Trzeba także przyznać, że książka ma bardzo fajną okładkę. Jest prosta, ale jednocześnie bardzo pasuje do całości powieści.

5/6

Egzemplarz do recenzji otrzymałam od wydawnictwa Oficynka.

niedziela, 14 listopada 2010

"Marilyn, ostatnie seanse" M. Schneider


Marilyn Monroe... Chyba nie ma osoby, która nie znałaby tego nazwiska, która nie miałaby przed oczami jej słynnych fotografii czy nie znałaby piosenek przez nią wykonywanych w filmach. Marilyn była i jest ikoną kina. Choć od jej śmierci minęło prawie 50 lat, to jej sława nie przemija, a zagadkowa śmierć wciąż przysparza kolejnych bezsennych nocy badaczom jej życiorysu.

Moją pierwszą książką o jej biografii jest praca Michaela Schneidera „Marilyn, ostatnie seanse”. Choć wcześniej czytałam o niej trochę artykułów, to jednak nie mogę nazywać się znawczynią tematu choćby w stopniu elementarnym. Stwierdziłam jednak, że wypada wiedzieć coś więcej o niej, dlatego podczas jednej z promocji w Znaku kupiłam właśnie pozycję Schneidera.

„Kobiety naprawdę piękne nie są takimi przez cały czas. W niektórych momentach, pod pewnymi względami są banalne, brzydkie, Tym właśnie jest piękno, to nie jest trwały stan, raczej ulotna chwila.”
(s. 41)



Autor przedstawia nam barwnie życie jednej z najbardziej znanych na świecie kobiet. Opowiada o jej dzieciństwie, małżeństwach, pracy modelki i grze w filmach. Nie pomija też prywatności Marilyn jak liczne tabuny kochanków i kochanek, romanse z braćmi Kennedy oraz toksyczny związek z jej terapeutą. Właśnie na tym ostatnim autor skupia się najbardziej. Marilyn, jak większość gwiazd lat 50. i 60. była uzależniona od psychoterapeutów i narkotyków. Było to jej sposób na radzenie z sobie z życiem.

Głównym bohaterem tej książki oczywiście oprócz Marilyn jest Ralph Greenson, jej ostatni psychoterapeuta. Wydaje mi się, że była od niego uzależniona. A właściwie to oboje byli uzależnieni od siebie. On także nie umiał bez niej żyć, ale jednocześnie chciał jak najszybciej zakończyć terapię. Stosował wobec niej dziwne metody, jak na przykład wstrzykiwanie narkotyków i zapisywanie tabletek oraz wprowadzenie do swojej rodziny, tak by mogła odczuwać ją jak własną. Chciał by miała miejsce w świecie, dzięki któremu mogłaby szybciej wrócić do zdrowia. Niestety metoda działała także w drugą stronę, ona uzależniła się od tych chwil, nie chciała by gdziekolwiek wyjeżdżał, nie mogła znieść myśli, że nie odbierze telefonu jak do niego zadzwoni...

Autor nie trzyma się konsekwentnie chronologii wydarzeń, często oddaje głos innym bohaterom, osobom które znały Marilyn, które mogły coś o niej powiedzieć. Dzięki temu książka zyskuje na autentyczności, pozwala nam na zbliżenie się do świata gwiazd, tego cudownego Hollywood z lat 50. i 60. XX wieku. Przez karty książki przewija się wiele znanych osób: Truman Capote, Clark Gable, Yves Montand, Joseph Mankiewicz. Autor przedstawia na końcu liczne pozycje bibliograficzne, z których korzystał przy pisaniu tej książki. Miał dostęp także do niedostępnych do tej pory taśm, które Marilyn przed swoją śmiercią dała swojemu psychoanalitykowi. To właśnie do nich odwołuje się w tytule książki Schneider. Greenson podpisał je właśnie jako „ostatnie seanse”, bo jakby nie patrzeć to właśnie tym były.

Z kart książki poznajemy Marilyn jako zagubioną dziewczynkę, nie mającą kontroli nad swoim życiem, wciąż szukającej osób, które to życie poprowadzą za nią. Monroe była bardzo samotna, choć otaczało ją tak wiele osób. Kolejne romanse miały przynieść ulgę, zabić ten nieustający brak bliskości, wprowadzić w życie choć trochę ładu. Trauma koszmarnego dzieciństwa, w tym brak ojca będzie miał wpływ na każdą sytuację w jej życiu.

„Nie kończę książek. Nie lubię ostatnich stron. Ostatnich słów. Ostatnich ujęć. Ostatnich seansów.” (s. 217)

Czyta się dobrze, choć nagromadzenie faktów i osób nie zachęca do jak najszybszego skończenia tej biografii. Osobiście się nią delektowałam, czytałam przed snem po jednym rozdziale, bo w każdym opisana jest inna historia. Chciałam zostawić ją na dłużej, rozciągnąć czytanie na kolejne dni, niestety dłużej już przeciągać nie mogłam.
Zafascynowana Marilyn Monroe mam w planach obejrzenie jej wszystkich filmów.

5/6

środa, 10 listopada 2010

"Książę Mgły" C. R. Zafón


Z góry muszę zaznaczyć, że wobec Zafóna jestem właściwie bezkrytyczna. Oczarował mnie wszystkimi swoimi powieściami, więc na wiadomość o jego nowej starej książce przyjęłam z wielką radością. Nazywam ją starą, bo jak pewnie większość z Was wie, „Książę Mgły” to jego pierwsza powieść. Z racji wielu problemów z prawami autorskimi (o czym można dowiedzieć się z noty od autora) dopiero teraz możemy przeczytać ją w polskim wydaniu.

Główny bohater Max, przeprowadza się z rodzicami i siostrami Alicją i Iriną do małej rybackiej wioski nad Atlantykiem. Jego ojciec od początku nie kryje, że dom w którym mieli zamieszkać nie był zbyt szczęśliwy. Poprzednie małżeństwo tam mieszkające straciło syna Jacoba, który utonął w morzu. Od początku Max dziwnie się w nim czuje. W nocy zauważa wśród mgły posągi w ogrodzie za domem. Nie podoba mu się także kot, którego przygarnęła jego siostra zaraz po przyjeździe. Kocie oczy wydają się śledzić każdy ruch domowników. Zaraz po przyjeździe Max poznaje Rolanda, który opowiada mu historię miasteczka oraz wspomina o zatopionym statku. Dużą rolę odgrywa też jego dziadek, Victor Kray, który jako jedyny przeżył katastrofę na morzu, jednak nie chce o tym za dużo mówić. Pewne wydarzenia jednak sprawiają, że decyduje się opowiedzieć swoją historię, a trójka przyjaciół (Max, Alicja i Roland) muszą stawić czoła legendzie, która zaczyna ożywać...

Choć „Książę Mgły” wpisuje się w nurt powieści młodzieżowej, to myślę że wielu dużo starszych czytelników będzie miało niekłamaną przyjemność przeczytania o losach Maxa i jego przyjaciół. Jeśli chodzi o treść to książka ma chyba wszystkie atuty, które mogą przyciągnąć do siebie czytelnika. Jest przeprowadzka do nowego miejsca, zatopiony statek, przyjaźń od pierwszego wymienionego zdania, tajemniczy latarnik, postać Księcia Mgły, miłość i bardzo wiele magii. Kto może przejść obojętnie obok takiej historii? Ja oczywiście nie mogłam, książkę musiałam przeczytać do ostatniej strony, choć było już bardzo późno. Trzeba zauważyć, że elementy odpowiadające za skierowanie książki do młodych czytelników (prostota stylu i języka, ograniczenie drastyczności historii do minimum, nieskomplikowanie rozbudowana fabuła) nie wpływają na wrażenie jakie zrobiła na mnie ta książka.

„Książę Mgły” to jednak przede wszystkim powieść o poświęceniu, przyjaźni, pierwszej miłości, która potrafi walczyć ze śmiercią. Ale niestety także o tym, że ciężko jest walczyć z przeznaczeniem, bo często z góry jesteśmy skazani na porażkę.

Muszę zwrócić uwagę na piękną okładkę. Po prostu bije z niej aura tajemniczości i magii, nie mogę oderwać od niej oczu.

Polecam więc, przede wszystkim fanom Zafóna, ale też tym którzy dopiero chcą rozpocząć przygodę z jego książkami. Chociażby dla tego zakończenia, które porusza i sprawia że trzeba jeszcze nad nim długo myśleć. Dla mnie oraz innych, którym wciąż jest mało twórczości pisarza jest nadzieja, że w niedługim czasie Muza wyda dwie pozostałe książki z młodzieżowej trylogii: „Pałac północy” i „Światła września”.

5,5/6

PS. Dziś jest premiera tej książki :)

poniedziałek, 8 listopada 2010

"Kod emocji" J. Kwiatkowska


„Kod emocji” to powieść o czterech przyjaciółkach: nauczycielce Irenie, kosmetyczce Krystynie, manikiurzystce Zosi i jej siostrze Uli. Ich poznanie się sprawiło, że można uwierzyć w przyjaźń, w spotkanie bratnich dusz od tak, w codziennych zajęciach.

Książka rozpoczyna się od wypadku dziewczyn, wszystkie są w szpitalu, a dzięki Irenie udaje im się nawet leżeć w jednej sali. Od tego momentu dziewczyny zabierają nas w przeszłość. Poznajemy ich życie zanim się poznały, moment gdy się spotkały i ich dalsze losy. Dziewczyny stały się najlepszymi przyjaciółkami, wydawało się, że choć przeżywają ciężkie chwile to nic ich nie rozłączy. Bo oczywiście nie brak problemów, smutnych chwil, mężczyzn którzy zawiedli, choć jedną z dziewczyn. Autorka w niewiarygodny sposób poplątała wątki wszystkich bohaterów książki. Bo co może łączyć Irenę, jej byłego chłopaka Krzysztofa i Krystynę? Albo Ulę, jej męża, mamę Ireny, Wieśka, Zosię i ojca jej dziecka? Prawdziwe pomieszanie z poplątaniem. I jak to bywa w życiu, ktoś kogoś przyprowadzi, pozna ze sobą, a nagle okazuje się, że to ta osoba na którą czekało się całe życie. W takich momentach cieszyłam się razem z bohaterkami. Przecież o to chodzi w książkach, tak polubić postacie, by kibicować im i czekać na dobre zakończenie.

Tytułowy kod emocji bardzo dobrze wyjaśnia jeden z uczniów Ireny. Niestety później autorka nadużywała tego kodu w relacjach między przyjaciółkami i osobami, które się z nimi stykają. Momentami było to dość denerwujące, bo jak można powtarzać trzy razy jedno zdanie tylko po to, żeby ukazać ten kod w praktyce?

„Jestem koktajlem emocji z pytajników, wykrzykników i malutkiej domieszki kropek.” (s. 187)

Początkowo bałam się tej książki, bo przyjaciółki, sielanka po pierwszym rozdziale, wszyscy tak miło się do siebie odnoszą... Pomyślałam, że się tam nic dziać nie będzie, a wszystko będzie cukierkowe, aż do samego końca. Na szczęście się myliłam i książka pani Kwiatkowskiej zrobiła na mnie dobre wrażenie. Tak się wciągnęłam, że gdy przeczytałam ostatnie zdanie chciałam krzyknąć: „Gdzie dalsza cześć? To nie może się tak skończyć! Jak chcę wiedzieć co dalej!”. I mimo, że na co dzień nie gustuję w takich książkach to miło było spędzić przy niej czas.

4,5/6

Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa MG.

sobota, 6 listopada 2010

Pierwsza rocznica :)

Ano właśnie, bo tak jak w tytule dziś mija rok od mojej pierwszej notki na blogu. Bałam się, że nie wypali, że szybko się znudzę... A tu taka niespodzianka! Nie wyobrażam sobie teraz czytania, bez opisania wrażeń po książce na tej stronie :) Do tego tak niesamowicie wciągnęło mnie blogowe życie, że postanowiłam pisać o nim pracę magisterską. Kto by myślał o tym rok temu?

Dodatkowo poznałam wiele naprawdę fajnych osób, z którymi mam wspólne hobby - książki. Wśród moim znajomych próżno szukać ludzi, którzy tak jak Wy mieli tak dobre pojęcie o książkach, chociaż nasz kierunek przecież do czegoś zobowiązuje. Tak więc dziękuję bardzo Wam wszystkim, że jesteście, że komentujecie, że dzięki Wam powiększa się moja lista książek, których może bez Waszej pomocy tak szybko bym nie odkryła.



PS. Miało być losowanie, ale teraz nie mam w sumie nic do oddania... Może niedługo :)

piątek, 5 listopada 2010

"Cieszę się Twoim szczęściem" L. Rosenfeld


Bohaterki „Cieszę się Twoim szczęściem” to Wendy i Daphne, które znają się jeszcze ze studiów. Od tego czasu minęło kilkanaście lat. Wendy pracuje w lewicowej gazecie, ma męża na rocznym urlopie, który chce spełnić swoje marzenie i napisać scenariusz, chce mieć dziecko lecz nie może zajść w ciążę. Natomiast Daphne nie do końca się układa, piękność z collegu po raz kolejny związana jest z żonatym mężczyzną, nie ma stałej pracy i wciąż budzi swoją przyjaciółkę nocnymi telefonami grożąc, że odbierze sobie życie.

Pewnego dnia nagle wszystko się zmienia. Daphne zakochuje się, a jej wybranek w końcu jest wolny i nie musi czekać na rozwód. Kolejne zdarzenia następują po sobie bardzo szybko, przeprowadza się do niego, zaręczają się, biorą ślub, będą mieć dziecko. Cała sytuacja niesamowicie negatywnie wpływa na Wendy, której nagle się wydaje że została sama, a każda z przyjaciółek jest szczęśliwsza od niej. W pewnym momencie okazuje się, że nie ma już z nimi o czym rozmawiać, bo wszystko kręci się w około nianiek, pieluch, wózków czy nowego domu z kolejnymi gościnnymi sypialniami. Narastająca zawiść i zazdrość niszczy dotychczasową przyjaźń. Wendy na każdym kroku dopatruje się jakiegoś spisku przeciwko sobie i analizuje swoje życie pod kontem dokonań Daphne. Wszystko co ją do tej pory cieszyło okazuje się nic niewarte, a prawdziwe wartości posiada tylko jej przyjaciółka.

Gorzka opowieść o przyjaźni i jej rozpadzie. Ukazująca jak łatwo zniszczyć związek między przyjaciółkami, jak wiele zawiści i złości pojawia się w relacjach, gdy nagle pieniądze też mają swoje znaczenie. Chciało by się wierzyć, że to fikcja, że to nie była prawdziwa przyjaźń, bo prawdziwiej nie powinno dać się tak łatwo zburzyć. Niestety fikcja nie bierze się sama z siebie, a często jest budowana na rzeczywistych przykładach. Trzeba pamiętać, żeby unikać sytuacji, gdy pozytywne sytuacje w życiu naszych bliskich odbieramy jako wyrządzoną nam krzywdę.

Choć książkę właściwie powinno się nazwać czytadłem, to przekazuje naprawdę bardzo dobry obraz kobiecej przyjaźni. Czyta się szybko i przyjemnie.

4,5/6

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Prozami.

wtorek, 2 listopada 2010

"Koniec wszystkiego" M. Abbott


„Koniec wszystkiego” opowiada o zaginięciu Evie, 13-latki która nie wróciła ze szkoły do domu. Ostatnią osobą, która ją widziała jest jej najlepsza przyjaciółka i sąsiadka Lizzie. Jest jedyną osobą, która może naprowadzić policję na jakiś ślad zaginionej. Wydaje się, że będzie to normalna książka, jak to dziewczyna znika, ktoś pomaga, znajdują ją lub jej ciało, a rodzice odchodzą od zmysłów. Mimo, że książka posiada te wszystkie elementy to samo zniknięcie Evie jest tylko tłem.

Narratorką powieści jest Lizzie, to ona opowiada o wszystkim, co łączy ją z przyjaciółką, rówieśnikami, rodzicami i siostrą Evie, a także jej rodziną. Początkowo bałam się, że narracja nastolatki jest nietrafionym pomysłem. Jednak wszystko jest zdecydowanie na odwrót, monologi prowadzone w głowie Lizzie są mądre, dojrzałe i jakże niepodobne przynajmniej do moich w tym wieku.

Doskonale poznajemy psychikę Lizzie. Dziewczynka łączy na pozór nie mające znaczenia informacje, obrazy, słowa i wyrazy twarzy w paskudną prawdę, w którą nie może uwierzyć. Bo jak można uświadomić sobie, że najbliższa jej osoba na świecie, z którą spędzała każdą wolną chwilę okazała się kimś całkiem innym? Że sekrety, które miały dla niej znaczenia dla Evie były dziecinne i nieważne? Mimo wszystko robi co może by ją odnaleźć, by przekonać się że jednak się myli, że jej Evie jest taka jak jej się wydawało kiedyś.
Dla Lizzie wychowującej się bez ojca, pocieszanie taty Evie ma bardzo duże znaczenie. Spędza z nim coraz więcej czasu, odciąga go od rodziny, próbuje skupić na nim swoją uwagę, stara się by był tylko jej. Lizzie daje się wciągnąć w niebezpieczną grę, gdzie prawda leży bardzo blisko kłamstwa, a rzeczywistość jest tak okropna, że nie można w nią uwierzyć.

Bardzo dobra opowieść o dojrzewaniu, końcu niewinności, erotyzmie i przekraczaniu granicy przyzwoitości. Rzeczywistości, w której już nie wiadomo, co jest dobre, a co złe i gdzie miłość mylona jest z czymś całkowicie innym... Autorka nakreśla także świetnie relacje między ludźmi. Można zobaczyć trzy zupełnie różne przykłady rodzin, nie wspominając już o bardzo wielu relacjach nastolatka - rówieśnicy czy dorośli.

Mogę polecić bez zastanowienia. 5/6

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Prószyński.

Millenium: Historia trylogii

Dziś o 22:00 TVN24 pokazuje film dokumentalny o Larssonie i fenomenie jego książek.

Millennium - The Story
film dokumentalny, Francja, 2009, 52 min
reżyseria: Laurence Lowenthal

"Dokument LAURENCE'A LOWENTHALA "Millennium: Historia trylogii" to portret Stiega Larssona zbudowany z opowieści jego współpracowników, rodziny, wydawcy i kolegów dziennikarzy. O fenomenie jego kryminałów mówi też producent filmu "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" Soren Staermose oraz odtwórcy głównych ról: Michael Nyqvist i Noomi Rapace. Autorzy filmu wracają również do dzieciństwa pisarza, spędzonego w ubogiej dzielnicy, pośród wrogich porachunków ulicznych gangów. Widz poznaje człowieka, w którym niełatwe życie ukształtowało mocny kręgosłup moralny i niezłomny charakter. Jego powieści obsesyjnie krążyły wokół najważniejszych, osobistych tematów: demokracji, przemocy wobec kobiet, rasizmu i zastraszaniu dziennikarzy walczących o swoje przekonania. Zwłaszcza ten ostatni - w jego przypadku - okazał się tragicznie aktualny.

Aurę tajemnicy wokół serii "Millennium" podsycają wydawcy, którzy utrzymują, że wszystkie opisane w książkach zbrodnie - porwania, morderstwa, przestępstwa finansowe - wydarzyły się naprawdę. To zresztą dość wiarygodne - Stieg Larsson, zanim zajął się pisaniem książek, należał do szwedzkiej partii komunistycznej i żarliwie działał przeciwko prawicowemu radykalizmowi. Wkrótce stał się jednym z najlepszych znawców tematu neonazizmu w Szwecji, a może i w Europie. Kiedy w 1995 roku w Szwecji aż osiem osób zginęło z rąk neonazistów, Larsson założył fundację Expo, która ma demaskować działalność nazistowską na terenie Szwecji. Ostatnie 15 lat spędził z Evą Gabrielsson. Nie wytrzymał jednak życia naznaczonego strachem przed odwetem prawicowych radykałów - w 2004 roku, w wieku zaledwie 50 lat, jeszcze przed publikacją pierwszej powieści z cyklu "Millennium", zmarł na atak serca."


Myślę, że fani na pewno będą zainteresowani, jeśli ktoś jeszcze nie oglądał. Ja mam zamiar, a nawet może odpuszczę sobie trochę meczu Barcelony ;)
Related Posts with Thumbnails