piątek, 29 marca 2013

„Barça. Emocje” J. Cotrina, J. Domènech


Wydawnictwo: SQN
Język oryginału: hiszpański
Tłumaczenie: Barbara Bardadyn
Ilość stron: 240
Rok wydania: 2013



Fotografia sportowa nie jest łatwą dziedziną. Fotograf musi być skupiony, mieć wyrobiony zmysł obserwacji oraz przede wszystkim niezwykły refleks. Jednak chyba najważniejsze jest szczęście – nie wszyscy mogą robić zdjęcia piękne i wymowne. Dobre zdjęcia sportowe sprawiają, że gdy się na nie patrzy, ma się wrażenie, że jest się naocznym widzem, ponieważ są tak realistyczne. Albumów z fotografią sportową wciąż jest za mało, ale niedawne wydanie przez wydawnictwo SQN albumu „Barça. Emocje” sprawiło mi wielką radość, i nie tylko dlatego, że kibicuję Barcelonie. 


O tym albumie mogłabym pisać długo. Uważam, że jest piękny, chce się go dotykać i wciąż przeglądać na nowo, wracając wspomnieniami do uchwyconych na zdjęciach chwil. Z łatwością kojarzę poszczególne fotografie m.in. z fetą po wygranym finale Ligi Mistrzów z Manchesterem United czy pamiętnego gola Iniesty z Chelsea. Przewracając kolejne strony na nowo wspominam chwile szczęścia, łzy radości czy gorycz porażki i rozczarowanie. Oprócz fotografii, w albumie są także krótkie opisy nawiązujące do różnych emocji i wydarzeń. Są ciekawym uzupełnieniem, zwłaszcza, że postarano się, by wkomponować je graficznie w całość albumu. 


Fotografie pochodzą z okresu, gdy trenerem był Pep Guardiola, i to właśnie od niego rozpoczyna się podróż przez wszystkie dokonania tej wielkiej drużyny. Album pozwala na ponowne przeżywanie emocji, wcześniej doświadczonych na stadionach czy przed ekranem telewizora. Zbiór tych szczególnych fotografii jest hołdem dla drużyny, która od kilku lat czaruje swoją grą miliony ludzi na świecie oraz najlepszą odpowiedzią na pytanie dlaczego właśnie ten klub opisywany jest jako „Més que un club”. 


Piękne wydanie sprawia, że „Barça. Emocje” idealnie nadaje się jako prezent. Szczerze polecam ją wszystkim culé, bo to zwłaszcza oni docenią wydanie tego albumu i z biciem serca będę przeglądać kolejne fotografie. Warto wspomnieć, że prolog napisał Xavi Hernández.


Recenzja napisana dla portalu Time4men.pl
 

wtorek, 26 marca 2013

"Koniec defilady" reż. S. White

 
Reżyseria: Susanna White
Gatunek: serial kostiumowy, dramat
Czas trwania: 270 min. (3x90)
Kraj / Rok produkcji: Wlk. Brytania 2012




Lubię filmy kostiumowe, zwłaszcza te wyprodukowane przez BBC. Serial „Koniec defilady” wpadł mi w oko jakiś czas temu, chociaż na okładce widniał tytuł „Utracone nadzieje”. W rolach głównych mogłam zobaczyć: Benedicta Cumberbatcha oraz Rebecce Hall – świetnych aktorów, nie raz prezentujących swoje aktorskie możliwości. Odtwórca roli Sherlocka prawie nie do poznania: blondyn z zabawnie falującymi włosami, trochę niepewny i naiwny, za to Hall znana z roli w „Vicky Christina Barcelona” zdecydowanie bardziej żywa, egoistyczna i zdecydowana. Smaku dodaje „ta trzecia” – młodziutka sufrażystka zupełnie inna od arystokratycznej Sylvii, pełna emocji i chęci działania. 

Christopher Tietjens to konserwatywny, angielski arystokrata, który służy w armii. Jego piękna, ale okrutna żona Sylvia zdradza go i mężczyzna nie może być nawet pewny, czy jest ojcem dziecka, które urodziła. Pomimo tego Christopher, przywiązany do edwardiańskich wartości, pozostaje lojalny w stosunku do żony. Jego życie odmienia się w dniu, w którym poznaje Valentine Wannop – nieustraszoną młodą sufrażystkę. /Best Film

Rebecca Hall jako Sylvia
 Czas akcji przypada na początek XX wieku, a jak każdy z historii pamięta, w Europie dzieje się bardzo wiele. Twórcy serialu starali się jak najlepiej odtworzyć tamten okres. Bohaterowie mają więc do czynienia z początkiem ruchu sufrażystek, bogatym, lecz jednocześnie płytkim życiem angielskiej arystokracji czy wojenna niedolą w okopach podczas I Wojny Światowej. W tym wszystkim próbują się odnaleźć bohaterowie: ciekawi i idealnie wchodzący w role. Na szczęście również postacie drugoplanowe nie są bezbarwne i płaskie – odpowiednio uzupełniają odtwórców głównych ról i sprawiają, że historia jest bardziej wiarygodna. 

Adelaide Clemens jako Valentine Wannop z matką i bratem
O jednym muszę uprzedzić – fani szybkiej akcji, walk i ognistych romansów raczej nie docenią tego serialu. Spotkałam się z opiniami, że jest nudny, a akcja rozwija się zbyt wolno. Z pewnością nie są to zarzuty bez pokrycia, ale mi osobiście wydaje się, że to jest siła tego serialu. Jest spokojny, jak jego główny bohater, momenty akcji są przypisane jego pięknej żonie Sylvii i ... wojnie. „Koniec defilady” to serial o miłości, odnajdywaniu szczęścia i walce z przeciwnościami losu. 

Stephen Graham grający Vincenta MacMastera i Benedict Cumberbatch jako Christopher Tietjens

Warto zwrócić uwagę na bogactwo scenografii – piękne krajobrazy, rozmach w przedstawieniu obrazów wojny, wnętrza pałaców czy zawody sportowe. Tło doskonale uzupełnia piękną historię miłosnego trójkąta. W tym przypadku BBC jest bezkonkurencyjne.   

poniedziałek, 25 marca 2013

Inspiracje #3 - Oprawy

Od czasu studiów mam słabość do pięknych opraw starodruków. Często współczesne książki także mają takie bogato zdobione oprawy, co niestety (a może stety) sporo kosztuje. Chciałabym chociaż jedno takie cudo mieć w domu.

Przedstawiam Wam kilka ciekawych opraw, których zdjęcia znalazłam w internecie:

źródło  
źródło


źródło 




źródło

niedziela, 24 marca 2013

"Droga 66" D. Warakomska - audiobook


Czyta: Dorota Warakomska
Język: polski
Czas trwania: 10 godz. 33 min.
Format: mp3 
Rok wydania: 2012



Route 66 jest prawdopodobnie najbardziej znaną drogą na świecie. Została otwarta w 1926 roku i przebiega przez wiele stanów USA, m.in. Illinois, Teksas, Arizonę czy Kalifornię. Przez dziesiątki lat była najważniejszą trasą Ameryki, ale w 1985 roku została skreślona z listy dróg krajowych i zastąpiona autostradą. Powoli mieszkańcy opuszczali okolice słynnej 66 i wyprowadzali się w inne miejsca. Droga jednak nie została zapomniana, wspominano o niej w piosenkach i książkach, a wiele osób na zawsze postanowiło pozostać w jej okolicy. Obecnie trasa jest uwielbiana przez turystów, którzy naocznie chcą poznać jej dzieje od osób, które jeszcze pamiętają czas jej chwały. Całą trasę postanowiła przemierzyć także autorka – Dorota Warakomska, by na własnej skórze przekonać się o magii Route 66. 

Przede wszystkim przestrzegam przed słuchaniem audiobooka i jednoczesnym wykonywaniu jakiejś innej czynności. „Droga 66” czytana przez autorkę potrzebuje skupienia i poświęcenia jej odpowiedniej uwagi – inaczej to jedynie strata czasu. Książka jest ciekawym przewodnikiem po Ameryce, a przede wszystkim tytułowej drodze. Dorotę Warakomską podziwiam za pasje, bo jak inaczej można nazwać prawie półroczne podróżowanie po takim zabytku? Wiele tysięcy kilometrów, setki przeprowadzonych rozmów, mnóstwo poznanych ludzi – wrażenia z pewnością nie do opisania, chociaż sama książka wygląda i tak całkiem dobrze w tym przypadku. 

źródło

Sercem i siłą tej książki są poznani przez autorkę ludzie – niezwykle serdeczni, ciepli, pomocni. Cieszy mnie, że nawet gdzieś tam daleko w razie czego można trafić na osoby, które nie zostawią Cię bez dachu nad głową, albo znajdą czas, by opowiedzieć Ci historię swego życia, nakarmią i jeszcze sprawdzą stan samochodu przed odjazdem. Niektórzy z nich napełniają Cię także siłą, bo mimo, że jedna z bohaterek straciła nogi, to nie poddała się i dalej walczy o swoje szczęście. Przez chwile, dzięki tej książce, ma się wrażenie, że osoby spotkane przez autorkę są obok nas. 

źródło

Z „Drogi 66” dowiadujemy się naprawdę dużo, ilość informacji do przetworzenia jest wręcz ogromna. W wielu momentach żałowałam, że nie mam papierowego egzemplarza, by móc wracać do niektórych fragmentów. Z pewnością jest to wartościowa publikacja i szczerze polecam ją osobom kochającym podróże i ciekawe reportaże.   

piątek, 22 marca 2013

"Partytura śmierci" J. Seghers


Wydawnictwo: Czarne
Język oryginału: niemiecki
Tłumaczenie: Elżbieta Kalinowska
Ilość stron: 432
Rok wydania: 2010



„Partytura śmierci’ to kolejny kryminał wydany przez wydawnictwo Czarne w ramach serii „Ze strachem”. Wcześniej miałam okazję zapoznać się z genialnymi książkami Johana Theorina, także wydanymi w tej samej serii. Dlatego i tu spodziewałam się świetnie nakreślonej akcji i ciekawej intrygi. Moje zainteresowanie wzbudziło także miejsce akcji, bo do tej pory miałam niewiele wspólnego z literaturą niemiecką, zwłaszcza kryminalną.

Georg Hofmann przez ponad sześćdziesiąt lat starał się zapomnieć o przeszłości. Żył tak, jakby nic wcześniej nie było. Pewnego dnia dostaje propozycję wywiadu w telewizji, niespodziewanie – zwłaszcza dla samego siebie – mówi na głos to, o czym nie chciał wcześniej wspominać. Dodatkowo do jego rąk trafia przesyłka od ojca, którego nie widział od rozpoczęcia wojny. Tajemnicza paczka zawiera bardzo drogocenny dar – partyturę Offenbacha. Gdy wieść o niej rozchodzi się po świecie, właściciele wydawnictw muzycznych poświęcą wiele, by ją zdobyć. W tym samym czasie we Frankfurcie zostaje popełnione pięciokrotne morderstwo, a nadkomisarz Robert Marthaler będzie miał niełatwe zadanie. 

Nie czytałam poprzednich książek Jana Seghers’a, ale nie odczułam jakiejś pustki w fabule, chociaż postać nadkomisarza pojawia się już wcześniej. Skupiłam się na sprawie, którą mieli do rozwiązania policjanci i Hofmannie, który był równolegle głównym bohaterem powieści. Wplecenie w intrygę historii dzieciństwa żydowskiego dziecka, które przez wojnę straciło rodziców i dom, było ciekawym, chociaż niezbyt odkrywczym zamierzeniem. Z drugiej strony Seghers zrobił to tak, że naprawdę byłam nią poruszona. 

Autor rozkręcał intrygę bardzo wolno, dawkował czytelnikom informacje, podsuwał wskazówki i prawdopodobne scenariusze, ale do końca nie pozwolił odkryć postaci mordercy, a zwłaszcza jego motywu. Dwie zupełnie różne historie ostatecznie spajają się w całość w zaskakującym zakończeniu.

„Partyturą śmierci” Seghers zwrócił moją uwagę, z pewnością rozejrzę się za jego dwoma - wydanymi już na polskim rynku - książkami. Jako autor, jawi się jako jeden z ciekawszych współczesnych twórców europejskiego kryminału.

Wpis bierze udział w konkursie Syndykatu ZwB
 

środa, 20 marca 2013

"Przebiśniegi" A. D. Miller


Wydawnictwo: Świat Książki
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Jan Kraśko
Ilość stron: 224
Rok wydania: 2011



Opis książki „Przebiśniegi” A.D. Millera mocno mnie zmylił, przyznaję, że spodziewałam się rosyjskiego kryminału z rozbudowany tłem społecznym. Owszem, tego tła miałam całkiem sporo, ale samego kryminału niewiele. Nastawienie sprawiło, że bardzo długo nie mogłam się odnaleźć w tej książce, spodziewałam się czegoś innego i długo na to czekałam. Prawie tak długo, aż skończyła się powieść. Z jednej strony jestem zawiedziona, a z drugiej wiem, że sama popełniłam błąd – „zwłoki” w opisie nie powinny sprawiać, że miałam klapki na oczach.

Wzrok przykuwa okładka – prosta, ciekawa, kontrastowa, spodobała mi się. Czytelnika z pewnością zainteresuje też Rosja: czasami zimna, trochę dziwna, można nawet zaryzykować stwierdzenie egzotyczna. Tym bardziej, że miała być „krainą hedonizmu, desperacji, rozpaczy, korupcji, dobra i zła, bajecznych zakątków i rozpustnych nocnych klubów”. Także opinia o „Przebiśniegach”, jako jednym z najlepszych debiutów roku sprawia, że czytelnik chce przekonać się na własnej skórze o tej świetności. Mi niestety przeszkodziło w tym usilne wypatrywanie kryminalnego wątku.

Jedno mogę stwierdzić na pewno – nie polubiłam głównego bohatera, był taki nijaki, niepewny, a nawet zwyczajnie naiwny. Taki stereotypowy facet, któremu kobieta zawraca w głowie. Sama narracja powieści jednak jest ciekawa: autor wykorzystał pomysł pierwszoosobowej relacji o przeszłości z poziomu teraźniejszości. A jeszcze ciekawsze jest to, że opowiada on swoją przeszłość, że wszystkimi szczegółami swej przyszłej żonie, nie mającej nic wspólnego z Moskwą. 

Za jakiś czas chciałabym dać tej książce jeszcze jedną szansę, by cieszyć się w pełni tym, co autor miał mi do zaoferowania. A myślę, że było tego więcej niż zauważyłam.

Wpis bierze udział w konkursie Syndykatu ZwB. 

Related Posts with Thumbnails