poniedziałek, 1 lutego 2010

"Boskie Sekrety Siostrzanego Stowarzyszenia Ya - Ya" R. Wells



"Obraz życia w małym miasteczku w Luizjanie od lat trzydziestych aż po czasy współczesne, widziany oczami paczki wesołych, inteligentnych i niezapomnianych bogiń Ya-Ya. Jest to przekrój historii trzech pokoleń zwariowanych kobiet znad zatoki, które próbują wytrwać w małżeństwie, macierzyństwie i cierpieniu, zawsze polegając na miłości swych przyjaciół."


Trochę mi zeszło na czytaniu tej książki, wszystko dlatego, że po prostu przyswajałam sobie czytane historie po kawałku, myślałam o przyjaźni, jakie to szczęście mieć takie przyjaciółki jak Ya-Ya. Książka jest o problemach między najstarszą córką a matką, w próbie wyjaśnienia sporu poznajemy historię Ya-Ya, przyjaciółek na całe życie. Sidda odkrywa nieznane jej historie przez tytułowe "Boskie sekrety...", które są albumem z pamiątkami jej matki Vivi, a także dzięki uzupełnieniu go przez historie opowiedziane jej przez przyjaciółki matki. Historie barwne, przyjemne, pachnące, ale także wzruszające i smutne, może nawet tragiczne. Jest dużo fragmentów, które chciałabym przytoczyć, które sobie wypisałam. Ale ograniczę się do dwóch, no może trzech. Coś, co jest pewną dla mnie oznaką amerykańskiego południa to werandy. Ach!
"Wtedy werandy i czas spędzony n nich były dla ludzi czyś oczywistym. Każdy miał werandę; nie było w tym nic szczególnego. To pomieszczenie na zewnątrz znajduje się w połowie drogi pomiędzy światem ulicy i światem domu. Jeżeli weranda otaczała dom ze wszystkich stron, jak u Abbotów, wówczas istniały różne światy od frontu, z boku i z tyłu. Jeżeli położyłeś się na werandzie z boku domu(…) to znajdowałeś się w prywatnym, wygodnym odosobnieniu. To na bocznej werandzie Ya-Ya siedziały w papilotach na włosach, kiedy nie chciały machać do wszystkich przechodniów i gawędzić z nimi. Tam wzdychały, tam marzyły. Tam wylegiwały się godzinami, kontemplując swoje pępki, pocąc się, drzemiąc, odganiając muchy, dzieląc się sekretami – tam, w tej gorącej, mokrej dziewczęcej zupie. A wieczorem, kiedy słońce zachodziło, a przy kameliach zapalały się robaczki świętojańskie, nimb światłą wywoływał u Ya-Ya jeszcze głębszą zadumę. Zadumę, która została w ich ciałach nawet, gdy już dorosły."*

Chciałabym cofnąć się w czasie do takiej Luizjany, do tych werand, tego spokoju. Do tych wód Zatoki Meksykańskiej, które wchłaniają burze. Myślę, że mogło by być naprawdę przyjemnie.
"Ja też chcę się tak położyć, swobodnie unosić się w powietrzu, bez ambicji czy niepokojów. Chcę zamieszkać w swym życiu jak na werandzie"**

Rozbawiły mnie kolumny towarzyskie w miejscowej gazecie, gdzie w opisie każdej ploteczki zainteresowani byli wymieniani z imienia i nazwiska, a nawet nie pomijało się ich rodziców. Żeby tylko nikt się nie pomylił o kogo chodzi ;)

Podsumowują to jedna z najlepszych książek jakie czytałam, długo będę o niej pamiętać i na pewno do niej powrócę. Zazdroszczę Vivi takiej przyjaźni na całe życie, tego na co już u mnie jest za późno. Cieszę się, że są pisane książki tak pełne różnych uczuć, które naprawdę potrafią poruszyć.

Coś od Siddy:
"Stare cheerleaderki nie umierają – powiedziała Sidda. – Farbują tylko włosy."***
;))

Ta książka jest zdecydowanie "Ya-Ya", jeśli użyć ich systemu oceniania ;)

6/6


*s. 95.
** s.95.
*** s. 345.

2 komentarze:

  1. Zobacz, jaki fragment ja wybrałam do opisania mojego wyobrażenia "południowości" ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam Cię do zabawy :-)
    http://zkafknadmorzem.blogspot.com/2010/02/balianna-pyta-marpil-odpowiada.html

    OdpowiedzUsuń

Related Posts with Thumbnails