Wydawnictwo: Sonia Draga
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Monika Wiśniewska
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 608
„Pięćdziesiąt twarzy Greya” to
powieść, o której słyszała chyba większość osób, mających chociaż minimalną
styczność z portalami kulturalnymi. Reklamowany jako niesamowity, pełen seksu bestseller,
który przywędrował do nas z Ameryki. Pierwotnie powieść powstała jako fanfik do
słynnej sagi „Zmierzch” i przedstawiała związek głównych bohaterów w bardziej
erotycznej i odważnej postaci. Później ewoluowała do formy ebook’a, a jakiś
czas temu została wydana w wersji papierowej. Opis na okładce sugeruje raczej
banalność fabuły z erotycznymi wstawkami. Czym, więc świat się tak zachwyca? Niestety
ciężko mi znaleźć na to odpowiedź.
Spokojna, niczym niewyróżniająca się
studentka ostatniego roku literatury angielskiej musi wyręczyć chorą koleżankę
w zrobieniu wywiadu z bogatym dobroczyńcą ich uczelni. W ten właśnie sposób
Anastasia Steele poznaje przystojnego i bardzo bogatego Christiana Greya.
Ona dziewica, niedoświadczona w związkach z mężczyznami, on niejeden związek ma
już za sobą, chociaż interesuje go tylko namiętność i erotyczne zniewolenie.
Wbrew pozorom ci dwoje dogadują się idealnie i znajdują w tej sytuacji coś dla
siebie: Anastasia początki seksualnych doświadczeń, a Christian kolejną chętną
do łóżkowych igraszek.
Główna bohaterka nie ma w obie
nic ciekawego: jest bezbarwna, spokojna, cichutka i strasznie niezdarna, trochę
bardziej rozkwita u boku bogatego przedsiębiorcy. Ale nawet wtedy jej sprzeciw
czy nietypowe zagranie jest raczej elementem gry niż cechą kształtującego się
charakteru. Tytułowy Grey to idealny mężczyzna, rodem z Harlequinów, zawsze przygotowany,
z manierami i pieniędzmi oraz nigdy niezapominający o prezerwatywach, które ma
chyba w każdym pomieszczeniu i ubraniu. Do tego ta „miłość”, dwa przeciwieństwa
i nagle wielka wzajemna fascynacja. Hmm, czy tego już gdzieś kiedyś nie było?
Pewnie, że było, nie raz i nie dwa. Autorka bowiem garściami czerpie z
wcześniej powstałych powieści.
Skąd więc te listy bestsellerów?
Ta ogólna wariacja i wszechobecne „must have”? Ano stąd, że ludzi od wieków
interesują tematy tabu, i pewnie niektórzy się zdziwią, bo przecież scen
erotycznych teraz wszędzie pełno, więc co takiego może być tu. Moim zdaniem już
dawno nie było we wszystkich mediach promowania książki za pomocą haseł: „erotyczna
powieść”, „iskrząca seksem” czy „porno dla mamusiek”, i to najprawdopodobniej
przyciąga czytelników do powieści.
Samą książkę czyta się bardzo
szybko, fabuła jest wciągająca, nie ma zbędnego przedłużania, skupia się raczej
na konkretach, czyli seksualnej relacji głównych bohaterów. Opisów scen
łóżkowych jest aż nadto, można by nimi obdzielić kilka innych książek, bez
szkody dla „Pięćdziesięciu twarzy Graya”. Przeczytałam ją raczej z ciekawości,
ponieważ dostałam ją w dniu premiery jako nagrodę w konkursie, sama bym nie
wydała na nią prawie 40 złotych. Ciężko powiedzieć czy mi się podobało, bo to
jednak z tych książek, które nie wymagają od czytelnika ruszania głową, a
jedynie przewracania kolejnych kartek.
Największy minus oprócz banalnej
fabuły? Jest nim zdecydowanie wydanie powieści, a dokładnie papier, który jest
okropnie cienki i w dotyku przypomina ten gazetowy oraz fatalne klejenie
książki. Styl powieści także pozostawia wiele do życzenia, dużo więcej
spodziewałam się po narracji studentki literatury angielskiej, zaczytującej się
w powieściach klasycznych. Najgorzej jednak wspominam liczne, zupełnie
niepotrzebne powtórzenia, np.: ciągłe wspominanie o przygryzaniu wargi przez
główną bohaterkę czy fragmenty z „moją wewnętrzną boginią”.
Ta książka to raczej ciekawostka,
z gatunku tych, które mają za zadanie odprężyć i rozbawić.Raczej nie znajdziecie tu nic, co mogłoby Was jakoś mocno zaskoczyć.