czwartek, 29 grudnia 2011

„Barça moim życiem” X. Her­nán­dez Creus, J. Miguel


Kibicuję FC Barcelona już od kilku lat, tak mniej więcej od połowy gimnazjum. Przyznaje szczerze, że nie poszłam za żadną modą, bo u nas w tym czasie popularny był oczywiście Real i Manchester. O moim zainteresowaniu zdecydował przypadek, piłkę nożną lubiłam zawsze, ale bliżej mi było do takiej na niższym poziomie. Przerzucając kiedyś kanały, trafiłam na mecz, spodobała mi się gra, ta słynna już umiejętność utrzymywania się przy piłce... Mecz obejrzałam do końca. Wiedziałam już kto mnie tak zachwycił. I od tej pory tylko „Barça”

Wydawnictwo Sine Qua Non idealnie trafiło z pomysłem na wydawanie książek piłkarzy „Barçy”, obecność Klubu na szczycie jest najlepszą reklamą, wielu fanów z pewnością zakupi wszystkie pozycje, by mieć na swojej półce autobiografie ulubionych graczy. I nie ma wtedy dla nich aż takiego znaczenia wydanie książki, zbyt duża czcionka zwiększająca optycznie objętość czy literówki. 

„Barça moim życiem” to autobiografia Xaviera Hernándeza Creusa, którego fani piłki nożnej lepiej znają jako Xaviego. Samą biografię poprzedzają dwa teksty: Joana Vili, którego można z czystym sumieniem uznać za odkrywcę talentu Xaviego, i Tomasza Lasoty, prezesa stowarzyszenia FCB Polska. Piłkarz prostym językiem, bez wyszukanych metafor czy niepotrzebnych opisów, opowiada nam historię swojego życia, od momentu, w którym jego rodzice zdecydowali się na ślub, aż do eliminacji Ligi Mistrzów, w których Barcelona grała dwumecz z Wisłą Kraków. Dowiadujemy się jak silny wpływ na życie Xaviego miał rodzina, która sprawiła, że jest takim a nie innym człowiekiem oraz że miłość do tego Klubu „wyssał z mlekiem matki”. Poznajemy całą piłkarską karierę Xaviera, od czasu, gdy w wieku pięciu lat został zapisany do piłkarskiej szkółki w Terrasie, przez prawie wszystkie drużyny juniorskie „Blaugrany”, aż do gry w pierwszym zespole. Piłkarz wspomina o wielu osobach, które ukształtowały go podczas boiskowej kariery: kolegach z drużyny, trenerach i rywalach. Ale autobiografia Xaviego, to nie tylko piłkarska wycieczka do Barcelony, to także wiele wątków osobistych, które sprawiają, że postrzegamy go zupełnie inaczej. 

Choć wiele w tej książce pozytywnych wypowiedzi, z szacunkiem zarówno wobec rywali, jak i mniej lubianym kolegów z boiska, to Xavi nie boi się przyznać także do tych gorszych momentów swojej kariery. Wspomina o zgubnym wpływie częstej zmiany trenerów i sprowadzaniu obcokrajowców, którzy byli ważniejsi niż wykorzystywanie potencjału wychowanków. Wiele razy wraca do momentu, w którym gdy tego najbardziej potrzebował, nie miał wsparcia w kibicach, nie przebierających  w słowach, by przekazać swoją niechęć piłkarzom. Takie sytuacje sprawiły, że jeden z najlepszych piłkarzy, był bardzo bliski odejścia do Milanu, a tylko pewna sytuacja sprawiła, że odrzucił świetną ofertę. I trzeba przyznać, że bardzo dobrze się stało, bo bez niego, FC Barcelona nie byłaby, tu gdzie teraz jest.

Autobiografia Xaviego to także wiele świetnych ciekawostek o znanych piłkarzach, trenerach i możliwość poznania Klubu „od środka”. Xavi miał szczęście zaczynać swoją karierę piłkarską, gdy wiele sław jeszcze nie zakończyło kariery: Zidane, Rivaldo, Guardiola czy Cocu. 

Książka ma niestety także swoje minusy, wśród nich przede wszystkim czas wydania, oryginał w Hiszpanii wydany został w 2009 roku, u nas aż dwa lata później, przez co wiele wątków traci na aktualności, m.in. kwestia transferu Xabiego Alonso czy nadzieja na pozostanie Eto’o w Klubie. Sporne kwestie osobom, które nie śledzą na bieżąco poczynań „Blaugrany” wyjaśniają przypisy tłumaczki – Barbary Baradyn. Mam także zastrzeżenia do wcześniej już wspomnianej zbyt dużej czcionki i literówek, których nie zauważył korektor, większość czytelników nie zwróci na to uwagi, jednak dobrze by było zadbać o całość wydania na najwyższym poziomie.

Mimo minusów to naprawdę ciekawa i fajna książka, szczególnie dla fanów talentu Xaviego i „Blaugrany”. Bardzo dobrze, że w Polsce pojawia się coraz więcej książek o sporcie, bo wciąż jest to bardzo niszowa literatura, a przecież fanów piłki nożnej nie brakuje. Podsumowują przyjemniej ogląda się piłkarski spektakl w wykonaniu „Barçy”, ale czytanie tej książki może być dobrym przerywnikiem w czasie przerwy.  

niedziela, 25 grudnia 2011

Świątecznie

Ostatnie dni spędzałam prawie w całości w kuchni, wiadomo - przygotowania do Świąt. Ale czytelniczo nie było całkiem ubogo, zaczęłam i skończyłam "Spadkobierczynię z Barcelony", rozpoczęłam "Marzenie Celta" (jak na razie 1/3) i podczytuję mój gwiazdkowy prezent. No właśnie, miało żadnego nie być, naprawdę się nie spodziewałam, ale mój ukochany W. podarował mi "Barςa moim życiem" - autobiografię Xaviego. Dla mnie to naprawdę bardzo ważny prezent. 

Jako, że jestem już po kolacji wigilijnej, a wcześniej nie miałam czasu i możliwości, to teraz chciałabym złożyć Wam życzenia:

Życzę Wam by te dni były piękne, radosne i szczęśliwe, byście mogli spędzić ten czas w gronie bliskich osób, ciesząc się zdrowiem i pełnym spokojem. Oczywiście życzę Wam także wielu książek, zarówno tych pod choinką, jak i tych, które przeczytanie w te wolne dni. Mam nadzieje, że nabierzecie energii na kolejny rok twórczych działań :) 

Przede mną jeszcze dwa bardzo mocno świąteczne dni. Jutro jeszcze na miejscu, ale w poniedziałek wyjazd. Daaawno tam nie byłam. Cieszę się dodatkowo, ponieważ z racji odległości i późnego powrotu będę mogła sobie posłuchać audiobooka ;) 

czwartek, 22 grudnia 2011

"Spadkobierczyni z Barcelony" S. Vila-Sanjuán


„Spadkobierczyni z Barcelony” to autobiograficzna opowieść Pabla Vilara, spisana przez niego, lecz pozostawiona wśród innych papierów, przechowywanych przez rodzinę po jego śmierci. Wspomnienia odnalazł jego wnuk, Sergio Vila-Sanjuán, postanawiając opublikować je, po wcześniejszych zabiegach stylistycznych, głównie w zakresie języka czy charakteryzacji bohaterów i uporządkowaniu wspomnień. Dziwi tym samym brak nazwiska Vilara na okładce, gdyż zabiegi te, nie mogły wpłynąć w bardzo dużym stopniu na całość przedstawionej w powieści historii.

Wspomnienia opisane przez Pabla Vilara zabierają nas w podróż do Barcelony z lat 20. XX wieku. Jest to czas niepewny, ale zarazem fascynujący, pełny małych społecznych i politycznych walk, mających wkrótce przerodzić się w krwawą wojnę domową. Po przeciwnych stronach stoją anarchiści i burżuazja hiszpańska, starcia toczą między sobą także poszczególne frakcje polityczne. W mieście w tym samym czasie odbywają się bale i duże przyjęcia, a osoby wyrzucone poza nawias społeczeństwa próbują przeżyć w grotach barcelońskiej góry. W tym wszystkim próbuje odnaleźć się prawnik, Pablo Vilar, który mimo braku arystokratycznej rodziny, obraca się wśród możnych tego miasta. Z jednej strony przyjaźni się z ludźmi należącymi do barcelońskiego towarzystwa, a z drugiej za darmo pomaga osobom z nizin społecznych. Narastające konflikty w krótkim czasie zaczną dosięgać także „nietykalnych”, a widmo wielkiej burzy stanie się problemem wszystkich mieszkańców Barcelony.

Pablo Vilar przedstawia siebie jako katolika i monarchistę, o konserwatywnych poglądach, których nie kryje przed nikim i chętnie prezentuje je w swoich artykułach pisanych do barcelońskich dzienników. Dużo czasu spędza także w kancelarii i w sądzie, broniąc swoich klientów i dbając o ich dobro. Dzięki temu poznajemy szereg spraw sądowych, które według jego wnuka są przytoczone autentycznie. Podobnie sprawa ma się z wieloma bohaterami powieści, który żyli w tym czasie w Barcelonie, mimo, że Vilar chciał jakby zmylić odbiorców tekstu i zmienił ich imiona.

„Spadkobierczyni z Barcelony” jest książką dziwną, nie dającą się jednoznacznie wpisać w określony gatunek literacki, ponieważ zawiera elementy dziennika, biografii, kroniki dziennikarskiej czy powieści kryminalnej. Trudność złożenia zapisków Pabla Vilara w powieść widać w wielu jej elementach, można to także odczuć mocno podczas lektury książki. Odczuwa się niespójność, brak ciągłości faktograficznej i gatunkowej, powieść wiele razy urywa i zaczyna zupełnie od innych wydarzeń. Niestety fani Zafona mogą czuć się trochę oszukani, gdyż czytając jego rekomendację z okładki „Spadkobierczyni…”, mogli spodziewali się zupełnie innej powieści.

Mimo widocznych braków, Pablo Vilar stworzył świetny obraz Barcelony z początku ubiegłego wieku. Czytelnik ma ochotę zatopić się w tym pełnym sprzeczności i walk o władzę mieście. Jest to książka przede wszystkim dla osób zafascynowanych Katalonią i Hiszpanią. Taka mała lekcja historii od naocznego świadka rozgrywających się tam prawie sto lat temu wydarzeń. Przyjemność z czytania mogą mieć także osoby związane z prawem i dziennikarstwem, gdyż terminologii i ciekawych opisów z obu dziedzin nie brakuje.

Mam nadzieje, że moda na „barcelońskie powieści” nie stanie się krzywdząca dla czytelników, a kolejnymi autorami nie będzie kierować korzyść finansowa, lecz w głównej mierze przyjemność z pisania i stworzenia dobrej historii. 

środa, 21 grudnia 2011

BlogRoku 2011

Cóż, skusiłam się na ten konkurs, gdyż o innych, które w tym roku miały już miejsce jakoś nie dowiedziałam się na czas. Tak to już jest, jakoś nie daje rady śledzić na bieżąco wszystkich stron i serwisów. 

Wiem, że w tym konkursie konkurencja duża, szanse niewielkie, ale co tam. Niech blog "wisi" w sieci, niech ludzie wiedzą, że istnieje. A nuż się uda ;)

A i Was zachęcam do udziału. Przyjemniej będzie "powisieć" ze znanymi blogerami ;)


niedziela, 18 grudnia 2011

Mój dzień w książkach

Bardzo fajną zabawę wypatrzyłam u Lirael. I chętnie się do niej przyłączę.

Zasady:
Zadanie polega na tym, żeby poniższe zdania uzupełnić tytułami książek, ale muszą to być wyłącznie pozycje przeczytane przez Was w 2011 roku. Tekst należy umieścić na swoim blogu.
Tekst do uzupełnienia:

Zaczęłam dzień (z) _____.
W drodze do pracy zobaczyłam _____
i przeszłam obok _____,
żeby uniknąć _____ ,
ale oczywiście zatrzymałam się przy _____.
W biurze szef powiedział: _____.
i zlecił mi zbadanie _____.
W czasie obiadu z _____
zauważyłam _____
pod _____ .
Potem wróciłam do swojego biurka _____.
Następnie, w drodze do domu, kupiłam _____
ponieważ mam _____.
Przygotowując się do snu, wzięłam _____
i uczyłam się _____,
zanim powiedziałam dobranoc _____.

Moja wersja:

Zaczęłam dzień (z) Mordercą bez twarzy. W drodze do pracy zobaczyłam altowiolistę i przeszłam obok Czarnej wody, żeby uniknąć Skazy, ale oczywiście zatrzymałam się przy Cukierni pod Amorem. W biurze szef powiedział: Wszystko z miłości i zlecił mi zbadanie Proroctwa sióstr. W czasie obiadu z Niewypowiedzianym zauważyłam Zawieruchę pod Czarnym młynem. Potem wróciłam do swojego biurka Pod gwiazdami smoka. Następnie, w drodze do domu, kupiłam Wysypisko ponieważ mam Belgijską melancholię. Przygotowując się do snu, wzięłam Księgę Sandry i uczyłam się Trzech żywotów świętych, zanim powiedziałam dobranoc Światłom września.


Zachęcam do brania udziału :) Miło mi będzie poczytać Wasze historyjki :)

poniedziałek, 12 grudnia 2011

"Fonsito i księżyc" M. V. Llosa

„Fonsito i księżyc” promowana jest jako historia napisana przez Maria Vargasa Llose z myślą o dzieciach. Ale czy aby na pewno? Choć posiada wszystkie cechy książeczki dla dzieci (piękne ilustracje, duża czcionka, krótka ale treściwa historia, bohaterowie są dziećmi), to jednak coś mnie nurtuje. Kto bliżej zapoznał się z książkami Noblisty, ten wie, że chłopiec o imieniu Fonsito jest także bohaterem dwóch jego poprzednich powieści: „Pochwały macochy” i „Dzienników don Rigoberta”, tam nie ma w sobie z nic z grzecznego cherubinka, którym jest w tej cieniutkiej opowieści. Dlatego zastanawiam się czy po raz kolejny autor nie wodzi nas za nos, oczekując, że wyczytamy prawdziwe przesłanie pomiędzy wierszami, które ostatecznie nie będzie już takie niewinne.

Z drugiej strony, Fonsito przedstawiony w tej historii nie ma w sobie nic z cech przedstawionych w innych książkach autora, wydaje się być jedynie zauroczonym małym chłopcem, który pragnie zasłużyć na buziaka w policzek od najładniejszej dziewczynki w klasie. Jego cierpliwość, pomysłowość i próba spełnienia z pozoru niemożliwego życzenia sprawia, że opowieść spodoba się zarówno dzieciom, jak i dorosłym. Prostota przekazu i głębia treści wskazywane są jako najczęstsze zalety tej książeczki, z czym oczywiście w zupełności się zgadzam.

Osoby, które czytając miały podobne rozważania spieszę zapewnić, że zbieżność imion jest zupełnie przypadkowa, a raczej zamierzona - znając autora, i są to dwaj różni chłopcy. Llosa z pewnością chciał zaintrygować czytelnika i wprowadzić pewien niepokój w odbiór tej historii. Jednak ci, którzy nie mieli okazji zapoznać się z „Pochwałą...” z pewnością pokochają książeczkę i będą często do niej wracać. Dla niektórych może się stać ulubioną książką Noblisty, ponieważ pozornie wydaje się inna, niż te, które napisał do tej pory. Podkreślam jednak, że tylko pozornie, mi po jej przeczytaniu pozostało dziwne uczucie, bo mimo zapewnień autora, wydaje mi się, że jest w niej jakieś szelmostwo.

czwartek, 8 grudnia 2011

"Chłopaki w sofixach" J. Porada

Jakub Porada kojarzy mi się przede wszystkim z informacyjnymi porankami w TVN24, więc bardzo się zdziwiłam, gdy napisał książkę, i to nie o swojej pracy dziennikarskiej, ale o młodości, którą przeżył na kieleckich blokowiskach. Ostatnio można zauważyć zjawisko włączania się do literatury przez osoby znane nam z telewizyjnego ekranu, na ogół zajmujące się czymś innym, niż pisarstwo. Jednym to wychodzi lepiej, innym gorzej, ale może lepiej pozostać przy swoim zawodzie i nie pchać się tam, gdzie nie do końca ma się pojęcie, co robić. Podobnie jest z „Chłopakami w sofixach”, pomysł jakiś jest, ale wykonanie trochę kuleje.

Książka Jakuba Porady to luźne wspomnienia, połączone ze sobą za pomocą skojarzeń, które przewijają się, czasami lekko na siebie zachodząc, burząc rytm, który chcielibyśmy odnaleźć przyzwyczajeni do charakterystycznych układów literatury pięknej. Nie znajdziemy jednak z tego nic, ponieważ nie jest to książka typowa. Jej gawędziarski styl, bardziej przypomina rozmowę znajomych przy piwie niż powieść, szczególnie widać to języku, którym posługuje się autor. Mamy do czynienia z wieloma charakterystycznymi dla środowiska czy wieku powiedzeniami, odwołaniami do piosenek i zespołów z tamtego okresu, masą wulgaryzmów i cytatów. Choć dzięki temu autor pozwolił nam na lepsze wniknięcie w swój świat z okresu PRL, to momentami ich ilość na jednej stronie jest mocno przesadzona, sprawiając, że zatracamy sens historii. Autor zdaje się tym jednak zupełnie nie przejmować, chcą jakby na siłę zabłysną kolejną „odkrywczą” myślą.

Do książki pochodziłam kilka razy, szczególnie trudno przebić się przez kilkadziesiąt pierwszych stron. Niestety nie jest to powieść, którą czyta się jednym tchem, między obiadem a kolacją. Początkowe wrażenie niemożności odnalezienia się w przywoływanym przez autora świecie skutecznie odsuwa od czytania. Wydaje się, i nie wiem czy nie słusznie, że Jakub Porada napisał tą książkę dla siebie, by w jednym miejscu skupić uciekające skrawki młodzieńczych wspomnień i przygód, a jej odbiorcami powinni być przede wszystkim tytułowe chłopaki i ich znajomi.

Oczywiście, prawie jak w każdej powieści można odnaleźć trochę uniwersalności, tak więc, Marynarz czy Benek będzie stałym elementem w przestrzeni miejskich blokowisk, choć może pod innym pseudonimem, a wiele przygód nie obcych jest także dzisiejszej młodzieży. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że autor pokazuje czytelnikom możliwość wybicia się ze środowiska, z góry skazanego na niepowodzenia.

Podsumowując „Chłopaki w sofixach” to lektura niełatwa, głownie dla fanów dziennikarza, chcących poznać jego wspomnienia. Dla niektórych może być też innym spojrzeniem na okres PRL. Ja z pewnością nie będę wracać do tej książki myślami, bo choć nie jest zła, to zupełnie nie dla mnie.

wtorek, 6 grudnia 2011

"Podwójna cisza" M. Jungstedt


Ostatnia część gotlandzkiej serii o komisarzu Knutasie znacznie różni się od poprzednich. Przede wszystkim wyróżnia ją rozpoczęcie opowieści, które nie zaczyna się od morderstwa, jak w poprzednich książkach. Historia stworzona przez Mari Jungstedt od samego początku płynie spokojnie, a nawet dość leniwie. Można mieć wrażenie, że autorka zamiast kryminału napisała powieść obyczajową, jednak nic bardziej mylnego, prawdziwa esencja tego tomu dopiero przed nami.

Wydarzenia rozgrywają się podczas festiwalu poświęconemu Ingmarowi Bergmanowi na wyspie Fårö, gdzie reżyser spędził ostatnie lata swojego życia. Ten czas z życia artysty owiany jest tajemnicą, a fani jego twórczości od wielu lat próbowali bezskutecznie dowiedzieć się, gdzie znajdowała się posiadłość ich mistrza. Na festiwal, wśród tłumów ludzi, przyjeżdża paczka przyjaciół z jednego z osiedli w Visby. Przyjaciele są bardzo zgrani, ich spędzanie czasu tylko w swoim gronie ma coś z założeń sekty, lecz nie o to, tu chodzi. Czas mija, a wszystko wciąż nie zapowiada tragicznych wydarzeń, które już niedługo wstrząsną mieszkańcami wyspy.

Czy książka mnie zaskoczyła? Trochę tak, autorka zdaje się rozwijać z każdym tomem i daje się to odczuć podczas czytania i rozwikływania zagadki. Układ choć inny, też nie jest typowy dla kryminału, ale nie jest to wadą. Tylko tożsamość mordercy odkryłam dość łatwo, choć upewniłam się dopiero pod koniec. Ale tradycyjnie, jako, że przywiązałam się już do bohaterów i Gotlandii, przeczytałam ją szybko i z zainteresowaniem. Fani autorki nie powinni czuć się zawiedzeni, w końcu znają już jej warsztat i sposoby prowadzenia akcji.

Dużym plusem są odwołania do tradycji i kultury szwedzkiej, autorka w każdym tomie przedstawia nam jakieś ciekawe elementy gotlandzkiego świata, przybliżając nam go i oswajając. W tym tomie szczególnie cieszę się z przywołania postaci Bergmana, którego filmy lubię, takie działanie sprawia, że kryminał nie staje się jedynie odpoczynkiem dla mózgu, ale też sposobem na poznanie nieznanych faktów.

Zastanawia mnie tylko zakończenie, ponieważ sugeruje kolejną część serii, o których z tego co wiem w Polsce nikt jeszcze nie wie. Na stronie autorki wyczytałam, że wydano już dwie kolejne części. Mam nadzieje, że u nas też będą niedługo dostępne.

niedziela, 4 grudnia 2011

Stosik, wymiana i kilka ogłoszeń.

Dziś zaprezentuje stosik z ostatnich tygodni.


pionowo:

- "Siostrzyca", "Ballada. Taniec mrocznych elfów", "Sny" i brakująca "Top modelka. W sidłach kariery" (siostra czyta) - nagroda od portalu Granice.pl (losowanie na TK)
- "Moje Indie" - od wyd. Świat Książki, nagroda za zdjęcia z TK, które można było opublikować na ich fan page'u.
- "Lód w żyłach" - wymiana z Izusr ;*
- "Fonsito i księżyc" - wymiana z Bujaczkiem :)

poziomo:

- "Biedny Tom już wystygł" - wygrana w konkursie na fb.
- "Światła września", "Nie wygłoszę tu mowy", "Spadkobierczyni z Barcelony" i "1Q84" tom 3 - oczywiście od wyd. Muza S.A.
- "Dallas '63" - od wyd. Prószyński i S-ka, biorę się za nią w tym tygodniu :)
- "Tajny agent Jaime Bunda" - nagroda za głosowanie w Złotej Zakładce.
- "Dziennik 1954" - od wtd. MG, uwielbiam Tyrmanda, więc oczywiste, że muszę przeczytać.

A oto moja paczka, a raczej jej zawartość z wymianki organizowanej przez Sabinkę i Lenę "Z książką przy kominku":


Bardzo dziękuję za nią Asi, a dziewczynom gratuluję organizacji i pomysłu.

________________________________________________________

Dodatkowo garść ogłoszeń:

1. Lubisz czytać kryminały, thrillery i horrory? w takim razie Syndykat Zbrodni w Bibliotece to miejsce dla Ciebie! Więcej informacji na blogu Sil. Ja już dołączyłam.

2. Jesteś z Lublina lub okolic? Chcesz pomóc w utworzeniu biblioteczki dla pacjentów Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego przy ul. Staszica w Lublinie?
Koło naukowe do którego należę organizuje zbiórkę książek, więcej szczegółów TU. Zachęcam do włączenia się do tej akcji.

3. Powoli dobiega końca literacki projekt internetowy "Ziemia Nieobiecana" - pierwsza współczesna powieść opublikowana wyłącznie na facebooku. W poniedziałek 5 grudnia ukaże się 34 i ostatni odcinek powieści. Zapraszam do czytania.

4. Od 30 listopada w kioskach i salonikach prasowych można kupić pierwszą część kolekcji "Piłkarska Złota Jedenastka", ja już go mam, a może ktoś z fanów piłki nożnej jeszcze nie wie, o tym ważnym wydarzeniu. Uważam, że warto mieć te książki w swoim księgozbiorze.

5. Już w najbliższy piątek (9.12.2011) rozpoczyna się Salon Ciekawej Książki w Łodzi. Bardzo dobrze, że powstaje coraz więcej imprez związanych z propagowaniem literatury. Niestety nie będę mogła tam być, ale tych, którzy mają taką możliwość zachęcam.

6. Spotkania z Moniką Szwają na Lubelszczyźnie:
7.12.2011 (środa), godz. 17 - Empik, Galeria Twierdza w Zamościu
8.12.2011 (czwartek), godz. 17 - Empik, DTC "Sezam" w Lublinie

czwartek, 1 grudnia 2011

"Zawód: fotograf" Ch. Niedenthal

Format i objętość książki „Zawód: fotograf” Chrisa Niedenthala z pewnością odrzuci niejedną osobę od jej czytania. Każdy, kto czyta nałogowo, ma potrzebę noszenia lektury wszędzie ze sobą, by móc przeczytać choć jedno zdanie w poczekalni u lekarza, kolejce czy podróży komunikacją miejską. „Zawód: fotograf” się do tego nie nadaje, co jednak nie oznacza, że nie próbowałam, a nawet szczerze przyznaję, że nie mogłam się od niej oderwać.

Pozorna objętość bardzo szybko zostaje zmniejszona o wiele stron, gdyż dużo z nich to zdjęcia, przedstawiające sytuacje do których w tekście odwołuje się ich autor. Razem z nim podążamy w historyczną podróż, od jego młodości w Londynie lat 50., gdzie od urodzenia mieszkał z rodzicami, który wyemigrowali do Anglii na początku II Wojny Światowej. Śledzimy jego rozwój, naukę, studia fotograficzne, a szczególnie moment, gdy jako młody chłopak decyduje się na wyjazd do Polski w 1973 roku. To wydarzenie na zawsze odmieni jego życie, a dla nas stanie się powrotem do jednych z najważniejszych wydarzeń w historii współczesnej Polski. Książka Niedenthala to historia w pigułce, „fotograficzna ikona stanu wojennego”, wspaniały dowód na to, że nawet w ciężkich czasach można ukazywać rzeczywistość w sposób prosty i bezpośredni.

W tej książce wymieszane jest wszystko: życie osobiste autora, jego przyjaźnie, podróże, zarówno te zawodowe, jak i prywatne, zdjęcia, a przede wszystkim odczucia związane z różnymi wydarzeniami i sytuacjami. Wszystko ubrane jest w ciekawą opowieść, która powinna zostać poznana przez każdego Polaka.

Okres pomiędzy latami 70. i końcówką lat 90. to wbrew pozorom czas ożywionego życia towarzyskiego, radości i walki o najprostsze nawet sprawy. Wtedy nic nie było łatwe, dzięki temu osoby, których młodość przypadała właśnie na ten czas, wiedziała, co znaczy walka o wolną, demokratyczną Polskę i swobodę wypowiedzi. Oni doceniali i smakowali życie, czyli zupełnie inaczej niż robimy teraz my, mając wszystko na wyciągnięcie ręki.

Bardzo polubiłam styl autora, prosty, konkretny, ale trochę jak u dawnych opowiadaczy, których historia wciąga, a uczucie spełnienia może dać tylko zakończenie. Nic więc dziwnego, że lektura zajęła mi tylko trzy wieczory. Szczególnie polecam ją osobom zainteresowanym fotografią, bo to także dobra lekcja dziennikarstwa i reportażu, a przede wszystkim możliwość dowiedzenia się z pierwszej ręki, jak odbywało się to przed nastaniem techniki cyfrowej.

W tym momencie szczerze żałuję, że nie przeczytałam tej książki wcześniej i nie udałam się do autora po autograf podczas XV Targów Książki w Krakowie. Nawet waga i format książki nie byłby wtedy problemem.

Spotkanie z M. V. Llosą! - relacja

Wiem, wiem, że było to już dość dawno, Ci którzy byli także już jakiś czas temu napisali o tym wydarzeniu kilka słów. A ja jak zwykle zwlekałam aż do dziś! Dłużej nie można, bo takie wydarzenie trafia się raz w życiu.

Bardzo często podkreślam, że Mario Vargas Llosa jest jednym z moich ulubionych pisarzy, jego książki zainteresowały mnie gdzieś na początku studiów, gdy przeglądałam zasoby jednej z lubelskich księgarni. Mój wzrok przyciągnęła piękna okładka, ciekawy opis z tyłu książki i w ten sposób „Święto kozła” trafiło do mojej biblioteczki. Niełatwa lektura miała w sobie coś takiego, co sprawiło, że moim marzeniem stało się zgłębienie wszystkich książek Noblisty. Później czytałam po kolei każdą, która tylko była dostępna w uczelnianej bibliotece. W ten sposób przeczytałam „Ciotkę Julię i skrybę” (bardzo bardzo na plus), „Pantaleona i wizytantki” (dużo humoru), „Pochwałę macochy”... A na mojej półce od jakiegoś czasu ilość jego książek wciąż wzrasta, szkoda tylko, że nie przybywa mi czasu na czytanie.

Musicie więc zrozumieć jaką radością było dla mnie październikowe wydarzenie: Mario Vargas Llosa w Polsce! I to nie gdzieś bardzo daleko, ale w Warszawie, 2,5h drogi pociągiem od Lublina! I nie ważne, że następnego dnia miałam wesele u przyjaciół, że będę wracać na złamanie karku by zdążyć na ceremonię ślubną, ja musiałam być tam gdzie mój ukochany autor!

Wejściówkę udało mi się zdobyć na fan page’u wydawnictwa Znak odpowiadając na dość niełatwe dla mnie pytanie, ponieważ nie czytałam jeszcze słynnych „Szelmostw niegrzecznej dziewczynki”. Jednak z pomocą siostry przekartkowałam i wyszukałam na czas 3 imiona głównej bohaterki. Udało się! Miałam wejściówkę!

Żeby nie przedłużać szybciutko przechodzę do sedna. Jechałam sama, co dla jeszcze słabo orientującej się w Warszawie dziewczyny, jest niezłym wyczynem. Na miejscu poznałam wspaniałą osobę, tak Diano, o Tobie mówię. Która nie raz, że wyjaśniła mi o co chodzi ze słuchawkami, to jeszcze umilała mi czas rozmową w oczekiwaniu na autora, a co najważniejsze, pożyczyła mi kasę na książkę Llosy, bo ja jak pierwsza lepsza idiotka uwierzyłam, że naprawdę nie będzie możliwości zdobycia autografu pisarza. Dziękuję Ci bardzo ;*

Same wrażenia? Cudowne! Możliwość zobaczenia na żywo i posłuchania rozmowy z ulubionym zagranicznym autorem jest nie do opisania. Nie będę streszczać rozmów jakie przeprowadzili z Llosą jego tłumacze: Marzena Chrobak i Carlos Marrodan Casas, ponieważ dużo już było o tym powiedziane w innych miejscach.

Ja tradycyjnie pozostanę przy fotorelacji (niestety zdjęć jest bardzo mało, bo już na początku spotkania zostaliśmy poproszeni o niefotografowanie spotkania):







Najnowszy zakup:

I najważniejsze: autograf!


PS. A wiecie, że na moich studiach są osoby, którym nazwisko Llosa nic nie mówi? Przerażające, ale prawdziwe. I nie są to niestety pojedyncze przypadki :(

niedziela, 27 listopada 2011

Wyszukiwarka prezentów wydawnictwa Znak


Święta już za miesiąc!

Nie wiesz, co kupić na prezent mamie, przyjaciółce czy koledze? Nie masz pomysłu na prezent dla dziadka, brata albo kuzynki? Od teraz wybór prezentu może być dużo prostszy!

Wydawnictwo Znak stworzyło WYSZUKIWARKĘ PREZENTÓW, która ułatwi wybór odpowiedniej książki. Wystarczy wejść na www.prezent.znak.com.pl i określić wiek, osobowość i zainteresowania - aplikacja podpowie Ci, które książki będą najlepszym prezentem dla Twoich najbliższych.

Dodatkowo można je kupić ze zniżkami nawet do 30%! Pospiesz się, żeby zdążyć przed świąteczną gorączką!


Sprawdziłam i powiem Wam, że to działa. Fajne jest to, że można dzięki różnym kryteriom dobrać książki do "statystycznych osób", ale jednak są to książki trafione. Przynajmniej w moim przypadku. Korzystajcie i wynajdujcie prezenty dla bliskich :)

sobota, 26 listopada 2011

"Jutrzejsza miłość" S. Abbott

„Jutrzejsza miłość” trochę mnie zaskoczyła, choć trudno mi przyznać czy pozytywnie. Nie jestem fanką książek o miłości, nawet tych nietypowych, a okładka w jesiennych kolorach, z dodatkiem szarości, zapowiadała mi właśnie ten typ literatury.

Bohaterowie książki Shirley Abbott to grupa osób, związanych ze sobą więzami rodzinnymi lub uczuciowymi, na stałe mieszkająca w Nowym Jorku. Poznajemy Marka i Maggie, małżeństwo przeżywające kryzys, a także jego kochankę, która jest jednocześnie przedszkolanką ich córki. Kolejną bohaterką, jest Antonia, matka Maggie, żyjąca w związku z Samem, który nie chce rozwieźć się ze swoją żoną Edith. Antonia przyjaźni się z parą homoseksualistów, Gregiem i Artym, którzy tworzą naprawdę zagrany i dobry związek. Dodatkowo, wnuczka Sama, Alison, postanawia wyprawić z Candance prawdziwe przyjęcie ślubne, a panny młode mają wystąpić w białych długich sukniach. Ich plany skutecznie dzielą rodzinę.

Mnogość wątków i bohaterów tylko pozornie wydaje się taka zagmatwana, czytając coraz łatwiej odnajdujemy się w nowojorskiej rzeczywistości, dla której centralnym momentem, choć zabieg autorki tworzy z niego tylko fragment historii, jest atak na WTC w 2001 roku. Tematem przewodnim jest oczywiście miłość, w większości przypadków nieszczęśliwa. Każdy z bohaterów ma własne problemy, które przyznam szczerze, wydają mi się w obecnych czasach dość zwyczajne. Autorka starała się nagromadzić wiele spraw, by mieć czym zapełnić strony. Nie umniejszam tutaj jednak skali głębokiego kryzysu małżeńskiego, zachorowania przez jednego z bohaterów na raka czy walki o tolerancje i akceptację pary lesbijek. Po prostu w książce nie odczuwa się emocji, które prawdopodobnie chciała nam przekazać Shirley Abbott. Przyznam, że męczyłam się z czytaniem „Jutrzejszej miłości”, a jedyny element napięcia, jakim był atak na WTC, tylko na chwilę zwiększył moje zainteresowanie książką.

Szkoda, że autorka nie skonstruowała swojej powieści trochę inaczej, bo czytając o ważnych i niekiedy ciężkich problemach, chciałabym „wynieść” coś z tej książki dla siebie, do swojego życia. Niestety, mimo pewnego potencjału i dobrego pomysłu, bardzo zawiodło gdzieś po drodze wykonanie. Nie będę jej dobrze wspominać, choć doczytałam do końca.

środa, 23 listopada 2011

"Słodkie lato" M. Jungstedt

W dużej mierze na moją ocenę „Słodkiego lata” z pewnością wpłynęła słynna już decyzja wydawnictwa Bellona, o wypuszczaniu książek z serii o komisarzu Knutasie w zaburzonej chronologii. Czytając tę książkę znałam już jej zakończenie i późniejsze wydarzenie, co niestety trochę zepsuło mój odbiór zbudowanej przez autorkę intrygi. Nie oznacza to jednak, że miałam sobie lekturę odpuścić, z przyjemnością chciałam dowiedzieć się, co takiego wydarzyło się podczas tego śledztwa. Podobnie jak w poprzednich częściach spotykamy znanych już bohaterów: Knutasa, Karin, Johana, Emmę i wielu innych, dla których życie zawodowe przeplata się z perypetiami życia osobistego.

Wyspa Fårö, pełnia lata, czas urlopowych wyjazdów. Na wakacje udał się także Peter Bovide z rodziną, postanowili zatrzymać się w kampingu, który odwiedzają od lat. Wyjątkowo piękna pogoda sprzyjała odpoczynkowi od pracy, opalaniu, codziennym spacerom i porannemu joggingowi. Wydawać by się mogło, wakacje jak co roku, jednak nic bardziej mylnego. Peter pewnego ranka zostaje zamordowany na plaży. Policjanci badający jego przeszłość widzą w nim tylko dobrego ojca, męża i przedsiębiorcę, który wydaje się, że nie mógł nikomu zawinić. Jednak pod cienką warstwą idealizmu, kryją się rzeczy, o których nie mówi się głośno.

W niedalekiej odległości, 20 lat wcześniej wakacje na wyspie spędzała czteroosobowa rodzina z NRD. Wyjazd w tamtych czasach za szwedzką granicę był marzeniem tysięcy osób, ale szczęście uśmiechało się do nielicznych. Jednak znajomości ojca, grób jego dziadka na wyspie, legenda o zatopionym rosyjskim okręcie oraz kilkuletnie starania, owocują wyjazdem wakacyjnym. Początkowa sielanka przeradza się jednak w tragedię.

Jungstedt podobnie jak w poprzednich powieściach z cyklu łączy ze sobą kilka wątków. Tradycyjnie śledztwo przeplata się z życiem rodzinnym Knutasa, wątkiem miłosnym Johana i Emmy oraz nietypowo, historią rodzinnej tragedii z 1985 roku. Wątek kryminalny, pomimo znanego przeze mnie zakończenia, potrafił mnie wciągnąć i wyczarować przede mną wizję groźnych szwedzkich wysp, na których kolejny raz wizja urlopowa Szwedów zostaje zachwiana. Warto także zwrócić uwagę, na to, że śledztwo prowadzi tym razem Karin, gdyż Knutas spędza z rodziną urlop w Danii. Sprawia to jednak wiele nieoczekiwanych problemów.

Uważam, że książka powinna zadowolić fanów Mari Jungstedt, a nieco przewrotny tytuł „Słodkie lato”, w pełni kontrastuje się z przedstawionymi wydarzeniami. Kryminał szwedzkiej autorki zapewni dobrą rozrywkę na chłodny jesienny wieczór, a śledzenie i odkrywanie intrygi to łamigłówka dla umysłu, chcącego odpocząć od pracy czy nauki. Nie jest to literatura wysokich lotów, ale kryminał wcale nie ma tego w założeniu.

Osobom, które zaczynają przygodę z serią o komisarzu Knutasie, przypominam, że „Słodkie lato” jest piątą częścią cyklu, a nie szóstą, jak zdecydowało wydawnictwo Bellona.

wtorek, 15 listopada 2011

"Spalone" J. Casey


„Spalone” to druga, po „Zaginionych”, książka Jane Casey wydana w Polsce przez wydawnictwo Prószyński i S-ka. Pochodząca z Dublina autorka na co dzień pracuje w wydawnictwie jako redaktorka książek dla dzieci. W wolnych chwilach, jakby odskoczni od codziennej pracy, pisze wciągające i klimatyczne thrillery, które zyskały już wielu fanów.

W Londynie grasuje seryjny morderca kobiet, nazywany Podpalaczem, z powodu palenia ciał swoich ofiar w odludnych zakątkach miasta. Do tej pory zamordował w ten sposób cztery kobiety, a w krótkim czasie odnalezione zostaje także ciało piątej. Policja nie ma żadnych poszlak, kieruje się jedynie portretem psychologicznym sprawcy: dorosły mężczyzna, nienawidzący kobiet, odczuwający seksualne zaspokojenie przez zabijanie i spalanie ofiar. Jedną z osób zajmujących się dochodzeniem, jest młoda policjantka, Maeve Kerrigan, której życie toczy się prawie całkowicie wokół pracy. Za wszelką cenę chce ona udowodnić pracującym z nią mężczyznom, że potrafi dać sobie radę w policji, a jej atuty, to coś więcej niż ładny wygląd. Może dzięki zawziętości, to właśnie jej udaje się przestawić dochodzenie na właściwe tryby?

„Spalone” to książka nierówna, autorka rozpoczyna ją od mocnego akcentu, stale podnosząc napięcie, gdzieś tak do 2/3 objętości powieści. Niestety później napięcie całkowicie opada, by po jakimś czasie znowu lekko wzrosnąć. O ile Jane Casey dobrze radzi sobie z prowadzeniem akcji podczas poszukiwania mordercy, o tyle samo rozwiązanie zagadki wydaje się być zepchnięte na margines, a autorka od razu przeskakuje do kolejnej sprawy. Jako czytelniczka i wielbicielka tego gatunku wolałabym bardziej odczuwać zagubienie policji, ich starania i poszukiwania mordercy, nie twierdzę, że tego tutaj nie ma, ale jednak uważam, że mogło być to bardziej widoczne.

Dużo miejsca autorka poświęca policjantce Kerrigan i jej życiu osobistym, kontaktom z kolegami z pracy i kiepskiej relacji z matką. Maeve musi walczyć z ciągłymi dogryzkami policjantów, ich seksistowskimi i rasistowskimi uwagami, a także poglądem na miejsce kobiety w społeczeństwie. Dochodzenie i poszukiwanie mordercy jest więc dla niej czymś więcej, niż pracą, to szansa na pokazanie się i udowodnienie swojej wiedzy i zmysłu detektywistycznego. Detektyw Kerrigan z pewnością można polubić, a wiele dziewczyn będzie się z nią identyfikować, bo jest typem nowoczesnej kobiety, dla których praca, jest czasem ważniejsza niż dom i rodzina.

Oczywiście mimo zauważonych przeze mnie wad książki, nie należy skreślać „Spalonych”, a nawet warto poświęcić dwa wieczory na przeczytanie nowej powieści Jane Casey. Z pewnością to dobry thriller, który zapewni wielu czytelnikom rozrywkę, a także odrobinę napięcia i towarzyszącego mu strachu. Dodatkowym atutem książki jest prowadzenie narracji na przemian przez Maeve i jedną z bohaterek powieści Louise, ten zabieg daje czytelnikowi pełniejszy obraz sytuacji oraz odczuć głównych postaci.

sobota, 12 listopada 2011

Wyniki losowania

Trochę mi zeszło, ale wiadomo jak to jest na długim weekendzie. Wbrew pozorom to właśnie wtedy mam najmniej czasu, ale nie przedłużając, przedstawiam wyniki losowania, dokonanego za pomocą niezawodnego programu losuj.

"Zapasy z życiem" trafiają do:


A "Plan Sary" w najbliższym czasie znajdzie się u:


Tak więc gratuluję, szybko proszę o adresy i w poniedziałek powinnam wysłać książki.


PS. W najbliższym czasie powinny pojawić się zaległe recenzje, choć znając mnie to może być z tym różnie. Pogoda mnie dobija i mocno wpływa na moją niemoc twórczą. Ktoś ma pomysły jak ją zwalczyć?

wtorek, 8 listopada 2011

Relacja z 15. Targów Książki w Krakowie

Wyjazd na 15. Targi Książki w Krakowie był moim marzeniem. To jedyna taka szansa by spotkać wielu autorów i tyle książek w jednym miejscu, dla prawdziwego mola książkowego to raj. Szkoda tylko, że raj okraszony mocnym zmęczeniem, tłumem i tak naprawdę mało książkową atmosferą... Ale nie wyprzedzajmy faktów ;)

Sobota:

Ku mej radości do Krakowa (w którym byłam 3 razy w życiu) kursuje bezpośredni pociąg z Lublina, w całkiem możliwej godzinie. Po raz kolejny nie było zbytnich opóźnień, a cały przedział z mym towarzyszem podróży miałam tylko dla siebie, co pozwoliło mi odpocząć i nabrać sił przed bardzo długim dniem. W Krakowie stawiliśmy się lekko po 11, a więc już w czasie trwania upragnionych przeze mnie spotkań autorskich. Karmiłam się jednak nadzieją, że może zdążę, że autorzy jeszcze będą kręcić się po hali... Nic bardziej mylnego. Odnalezienie odpowiedniego przystanku i odpowiedniego tramwaju stworzyło trochę trudności, jednak mieliśmy wszystko pod kontrolą. Niestety odległość ul. Centralnej sprawiła, że pojawiłam się przed halą dopiero po 12, a tam zaskoczyła mnie olbrzymia kolejka osób stojących po bilety. Z rozpaczą ustawiłam się za nimi (niestety moje zaproszenie nie dotarło na czas, a jedyne posiadane oddałam swojemu towarzyszowi) i tak gdzieś po pół godzinnym czekaniu miałam w końcu wejściówkę. Niestety nic nie było takie proste, a kolejka do szatni przyprawiała wręcz o ból głowy. W końcu, lekko po 13 przekroczyłam bramkę wejściową i ruszyłam na poszukiwanie Leny, z którą umówiłam się telefonicznie.





W końcu odnalazłyśmy się pod stoiskiem Naszej Księgarni, a ja poznałam towarzyszące jej Soulmate i Duśkę. Po odpoczynku na świeżym powietrzu udałam się na wycieczkę po targach. I tu ogarnęło mnie przerażenie: tysiące ludzi, nieziemski ścisk, biegające dzieci i ich rodzice, a do tego duchota i trudność w odnalezieniu poszczególnych stoisk. Przyznam, że bardzo szybko odechciało mi się chodzenia po targach, starałam się jedynie zrobić trochę zdjęć i rozeznać się przed następnym dniem. W pewnym momencie (nie wiem jakim sposobem tam trafiłam, skoro chciałam być w innym miejscu hali) natknęłam się na dziewczyny: Izę, Kingę, Anię, Skarletkę i Kaś. Pogadałyśmy chwilę i ja znów ruszyłam w poszukiwaniu mojego nieustająco gubiącego się towarzysza. Z dziewczynami na dłużej miałam się przecież spotkać za jakiś czas w kawiarni. W pierwszym dniu z autorów spotkałam: Małgorzatę Gutowską-Adamczyk, Katarzynę Michalak, Marka Krajewskiego (mam autograf!), Marka Harnego i Wojciecha Cejrowskiego. W tym miejscu okropnie ubolewam, że nie zdążyłam przybyć na spotkanie Grahama Mastertona, chyba więcej okazji w życiu mieć nie będę. Z Targów umęczona skierowałam się w stronę Rynku, a tam pozostało mi już tylko odnalezienie umówionej kawiarni.

Na spotkaniu blogerów tłumnie stawili się: Skarletka, Ania, Lena, Enga, Duśka, Soulmate, Kinga, Iza, Anek7, Poczytajka, Lis Książkowy, Kala, a także rodzynek - Fi2go, lecz przede wszystkim organizatorki: Kaś i Claudette! Nie obyło się bez przestawiania mebli, ponieważ ilość chętnych na spotkanie przeszła oczekiwania organizatorek. Przy dużym śmiechu, udało się wszystko zrobić tak, by każdy miał choć skrawek miejsca dla siebie. Nad zamówionymi czekoladami/kawami/piwa a nawet lodami rozprawialiśmy sobie wesoło o blogach, wydawnictwa, a później nawet ślubach (dziewczyny, chyba przez to miałam koszmar w nocy)! Powiem szczerze, że choć przed wyjazdem obawiałam się trochę tego spotkania, to poczułam się z Wami naprawdę dobrze i wydawało mi się, że znam was od lat. Kilka osób okazało się zupełnie innych, niż sobie ich początkowo wyobrażałam, ale są to okrycia bardzo pozytywne. Czas mijał nam naprawdę szybko i nawet nie zauważyliśmy, jak spędziliśmy ze sobą ponad 3 godziny. Mam nadzieje, że następne spotkanie odbędzie się wcześniej niż za rok!



zdjęcia użyczyłam od Claudette, a na 2 fotce brakuje tylko Anek7 :(

Niedziela:

Z nadzieją na ponowne spotkanie kilku dziewczyn podczas ostatniego dnia targów udałam się tam już z samego rana. Lekko po 10 spacerowałam między stoiskami, w duchu radując się z niedzielnych obiadów, nad którymi siedziały w swoich mieszkaniach całe rodziny, dzięki czemu nie było wielkiego ścisku. Mogąc sobie pozwolić na jeden książkowy zakup wybrałam kuszący mnie od dawna "Gaumardżos!" licząc na autograf od państwa Mellerów. Zdobyłam go bez trudu i ruszyłam w dalszą wycieczkę po stoiskach. W międzyczasie odwiedziłam Kalę, przebywającą na stoisku granice.pl i nawet rozwiązałam kupon konkursowy, który jak się dziś okazało był nawet zwycięski. Niedzielne przedpołudnie było wielce obfitujące w autorskie spotkania, tym razem trafiłam na: Marlene de Blasi, Zbigniewa Białasa, Dimitrija Strelnikoffa, Elżbietę Dzikowską, Marię Czubaszek, Bohdana Smolenia, a także Andrzeja Pilipiuka. Tłumy zawitały do Marcina Prokopa i Szymona Hołowni, sprawiając, że ruch w około stoiska wyd. Znak był praktycznie zamknięty.

Po ostatnich spacerach między stoiskami stwierdziłam, że czas uciekać, by jeszcze raz spojrzeć na krakowski rynek przed odjazdem pociągu. Niestety nie spotkałam już nikogo z blogerów.












Na koniec chciałabym podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do tak udanego weekendu! Dziękuję i mam nadzieje, że spotkamy się jeszcze nie raz, a nawet w większym gronie ;** A najbardziej to dziękuję W. za to, że wytrzymał i za zdjęcia :)

I przypominam o konkursie.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Blogowe urodziny :)

Oczywiście o urodzinach bloga nie zapomniałam, ale w ostatnim tygodniu tyle się działo, że nie było kiedy dodać stosownej notki na ten temat. 2 listopada 2009 roku założyłam tego bloga, a 6 listopada (czyli wczoraj, ale 2 lata temu) dodałam pierwszy wpis. Od tego czasu dożo się zmieniło i choć dalej ciężko mi nazywać moje pisanie o książkach recenzjami, to z pewnością, w porównaniu do początku mojej przygody z blogowaniem, wiele się zmieniło zarówno w tekstach, jakie dodaje, jak i samej koncepcji bloga.

W tym miejscu chciałabym też oczywiście wspomnieć, jak się cieszę, że mogłam poznać ludzi podobnych do mnie, którzy także mają na punkcie książek hopla. Tym bardziej, że niektórych z Was miałam okazję poznać w sobotę! Dla mnie było to bardzo ważne wydarzenie i szczerze powiem, że przyćmiło nawet Targi Książki. Ale o tym wszystkim więcej napiszę jutro. Jeszcze raz dziękuję, że jesteście i mam nadzieję będziecie ;*

Moją największą inspiracją do założenia bloga, była Anna z "Przeczytałam książkę". I zawszę będę to podkreślać. Chociaż obecnie nie mam już czasu brać udziału w stosikowych losowaniach, to bardzo cenię jej bloga.

Czym byłyby urodziny bez prezentów? Jako, że drugie urodziny, to dwie książki. Tak więc do wyboru:


Chętnych proszę o zgłaszanie się do czwartku do 23:00. Losowanie, albo po tym czasie, albo dnia następnego.

Zasady:
- proszę o zapisywanie się do konkretnego tytułu
- osoby anonimowe proszę o podanie e-maila

piątek, 4 listopada 2011

15. Targi Książki w Krakowie! - jadę!

Jak już pewnie niektórzy z Was wiedzą (bo przecież musiałam się pochwalić wcześniej na fb) udało mi się ogarnąć mój wyjazd do Krakowa na 15. Targi Książki!

Swoją obecność zapowiadam na sobotę i niedzielę w hali targów, ale także na spotkaniu blogerów zorganizowanym przez Kaś i Claudette (świetny pomysł dziewczyny!). Nie mogę się doczekać, by w końcu poznać Was osobiście i porozmawiać o książkach z podobnymi do mnie molami. Żałuję przy tym, że kilka osób nie będzie mogło się pojawić, choć bardzo na to liczyłam...


Lista autorów robi wrażenie, a ja jak zwykle nie jestem zbytnio przygotowana na spotkania. W pośpiechu z domu wzięłam tylko dwie książki, w tym tylko jedna ma szanse na autograf. Taka już jestem i nic nie poradzę :) Oczywiście w planach mam też zakupy, bo rabaty kuszą :)

Chętnych do spotkania ze mną podczas targów proszę o kontakt mailowy: edith26@gazeta.pl
Z chęcią podam swój numer komórki, żeby ułatwić nam kontakt.

A teraz zabieram się za przeszukiwanie listy spotkań na targach, sprawdzaniu dojazdu, drukowaniu mapki itd. Trzeba się przygotować, żeby się nie zgubić.

czwartek, 3 listopada 2011

"Światła września" C. R. Zafón

Gdy tylko dostałam najnowszą książkę Carlosa Ruiza Zafóna, która ukazała się właśnie dzisiaj na naszym rynku, od razu zabrałam się za czytanie. Po raz kolejny magia okładki owładnęła moim umysłem i sprawiłam, że bardzo szybko odnalazłam się w wyczarowanym przez autora świecie. „Światła września” to kolejna po „Księciu mgły” i „Pałacu północy” książka skierowana do młodszego czytelnika, a tym samym ostatnia, której jeszcze u nas nie wydano. Niestety, jako wielka fanka Zafóna, jestem niepocieszona brakiem informacji o jego nowych książkach, na które widocznie trzeba będzie jeszcze kilka lat poczekać.

Akcja powieści rozpoczyna się na wybrzeżu Francji, gdy wdowa z dwójką dzieci dostaje pracę w charakterze ochmistrzyni u tajemniczego wynalazcy i właściciela fabryki zabawek. Rodzina kobiety w ramach umowy z pracodawcą mogła zamieszkać w niewielkim białym domu na cyplu. Dobre warunki pracy, świetne wynagrodzenie i perspektywa rozpoczęcia nowego życia w małym miasteczku, wydawały się spełnieniem marzeń rodziny Sauvelle. Idylliczne życie bohaterów mąci dziwne morderstwo, które sprawia, że zaczynają wychodzić na wierzch ukryte od dawna tajemnice. Rezydencja, w której mieszka twórca zabawek, staje się mrocznym i niebezpiecznym miejscem, w którym różne mechanizmy nagle odżywają i śledzą każdy ruch bohaterów książki. Zapowiada się walka o życie, w której żadna ze stron nie ma zamiaru odpuścić.

Po raz kolejny Zafón wciągną mnie w bajeczny świat, pełen strasznych zabawek o świecących w ciemności oczach, sprawiając, że w każdym kącie dostrzegałam złowrogi Cień. I choć wiele osób stwierdzi, że to tylko kolejna powieść dla młodzieży, to ja będę upierać się, że taka dawka wyobraźni i niesamowitych zdarzeń potrzebna jest każdemu z nas. Żałuje, że „Świateł września” nie wydano, gdy ja miałam naście lat, bo wtedy oddziaływałaby na mnie jeszcze mocniej.

Wśród plusów przede wszystkim historia, której nie sposób się oprzeć, magiczne wybrzeże Francji wraz białymi plażami i turkusową wodą, a także bohaterowie, których można polubi od razu i żal się z nimi rozstawać. Autor przekazuje nam to wszystko pięknym językiem, sprawiając, że czytelnik wchłania powieść, nie patrząc na upływający czas. Dzięki tym zaletom książka będzie idealna jako lektura dla młodzieży, choć jak już wcześniej wspomniałam, nalegam, by sięgnęli po nią także starsi czytelnicy. Fani autora z pewnością się nie zawiodą.

Na koniec przytoczę słowa jednego z bohaterów, Lazarusa Janna, które z pewnością są bliskie wielu czytelnikom:

„Na szczęście nauczyłem się czytać. Ta umiejętność była dla mnie prawdziwym wybawieniem, od tej pory moimi przyjaciółmi stały się książki.”
Related Posts with Thumbnails