piątek, 30 września 2011

"Saga Sigrun" E. Cherezińska

O Norwegii z czasów Wikingów napisano już wiele książek. W większości, jeśli nie we wszystkich, wysławiano mężnych wojów, ich odwagę, zdolności taktyczne i odporność na ból. Pisano o ich wyprawach, stoczonych bitwach i zagarniętych ziemiach, a także wielkiemu oddaniu i zawierzeniu bogom. W tych historiach brakowało jednak kobiet Wikingów, ich matek, żon, kochanek, sióstr i córek, pojawiały się tylko w tle, mało znaczące, wybierane na godne towarzyszki życia przez rodziny. Dlatego warto zwrócić uwagę na powieść Elżbiety Cherezińskiej, która postanowiła tą dawną Skandynawię pokazać nam z perspektywy kobiet.

Główną bohaterką powieści jest Sigrun, żona jarla Regina, którą poznajemy jako młodą dziewczynę, a kończąc powieść żegnamy jako dojrzałą i doświadczoną przez życie kobietę. Oprócz niej w książce pojawia się wiele innych kobiecych postaci, pozostawionych w domach na czas wypraw swych mężczyzn. Przez większość roku same muszą zajmować się codziennymi problemami, wychowaniem dzieci, doglądaniem żniw, ofiarami dla bogów, chorobami i utrzymaniem odpowiednich stosunków z właścicielami sąsiednich ziem. Ich tęsknotę koją kolejne hafty na koszulach robionych dla mężów i synów, rzadkie wyjazdy w rodzinne strony i chwile samotności w ulubionych miejscach. Elżbieta Cherezińska stworzyła bardzo wyraziste i ciekawe kobiece postacie, wśród których nie brakuje wróżbiarek, szeptuch, czy dziewczyn zajmujących się ziołami. Każda z nich ma swoje, wyróżniające ją cechy charakteru pozwalające mniej lub bardziej odnaleźć się w samotnej rzeczywistości, którą nakłada na nie ich życiowa sytuacja.

„Saga Sigrun” to barwna, napisana z epickim rozmachem książka, którą koniecznie trzeba przeczytać. Lekko wyidealizowani bohaterowie nie przeszkadzają, a nawet przypominają tych, których w pieśniach wychwalali skaldowie podczas bogatych uczt. Całość sprawia wrażenie szeptanej lub opowiadanej, przypominając dawne pieśni, które potrafią całkowicie zawładnąć wyobraźnią czytelnika i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Nieśpieszny rytm i mnogość opisów to także bardzo ważne cechy tej powieści. Autorka pięknym językiem prowadzi nas przez kolejne lata życia Sigrun, zaznajamiając nas z najważniejszymi wydarzeniami z jej życia. Warto zwrócić także uwagę z jaką subtelnością Cherezińska opisuje erotyczne sytuacje, nie gorsząc ani nie odchodząc od wcześniejszego rytmu powieści. Przyznam, że jest to chyba jedyna książka, w której te momenty naprawdę mi się podobały i całkowicie pasowały do całości opowiadanej historii. Książka, podobnie zresztą jak życie, ma momenty ciekawe i emocjonujące, ale także te całkiem przeciętne, uważam jednak, że to tylko dodaje jej autentyczności i pozwala na lepszy odbiór przez czytelników.

Książkę polecam wszystkim miłośnikom krajów skandynawskich, a zwłaszcza czasów dotyczących Norwegii przedchrześcijańskiej. „Saga Sigrun” to świetna książka, a niezdecydowanych niech nie zniechęci to, że należy do prozy polskiej. Gdy pierwszy raz o niej usłyszałam sama nie wierzyłam, że Polka może napisać tak obszerną, bogatą w szczegóły i realia tamtych czasów powieść, która może być naprawdę wartościowa. Na szczęście przeczytałam i nie mogę doczekać się kolejnego spotkania z bohaterami tego cyklu.

wtorek, 27 września 2011

"Niewinność zagubiona w deszczu" E. Mendoza

„Niewinność zagubiona w deszczu”, znana może być czytelnikom także pod tytułem „Rok potopu”. Początkowo opowiadanie miało być sztuką teatralną, więc łatwo zauważyć charakterystyczne cechy takie jak: oparcie akcji na dialogach, niewielką ilość bohaterów i prawie jednolitą scenografię. Mimo niewielkiego, jakby się wydawać, pola manewru, autor opowiada barwną historię dwójki bohaterów, których uczucie powszechnie oceniane jest jako „grzeszne” i wstydliwe. Całość obrazu dopełnia zdjęcie zakonnicy na okładce, w barwach szarości i fioletu oraz elementów zieleni, które tworzą bardzo ciekawą oprawę. Warto zwrócić także uwagę na zmianę tytułu, obecnie znacznie bardziej pasującego do opowiadania niż jego poprzednik. „Niewinność zagubiona w deszczu” ma w sobie coś z poezji, a jednocześnie czytelnik bardzo szybko zauważy, że tytuł można odebrać bardzo dosłownie.

Historia zaczyna się niewinnie, siostra Consuelo szukając pieniędzy na sfinansowanie przytułku dla starszych osób, postanawia spotkać się z bogaczem, don Augustem, mieszkającym niedaleko klasztoru. Wtedy jeszcze nie wie, że spotkanie w starej rezydencji na zawsze odmieni jej życie, a mężczyzna okaże się nie tylko pomocnikiem w sprawach służbowych, ale krótko mówiąc diabłem uwodzącym młode zakonnice. Choć początkowo spotkania tej dwójki mają charakter jedynie zawodowy, to szybko stają się bliższe i bardziej intymne.

Autor skupia się na ukazaniu zakazanej miłości i walki człowieka z samym sobą, o znalezienie w sobie choć odrobiny nieczystego sumienia, jednocześnie między wierszami wyśmiewając się z ludzkiej naiwności, braku rozsądku i zbyt łatwego ulegania pragnieniom. Oprócz klasycznego przykładu „grzesznego” związku, mamy także elementy sensacji i melodramatu, które dodatkowo ubarwiają tą historię.

Jedyną rzeczą, do której nie mogłam się przyzwyczaić, był brak wyraźnego oddzielenia dialogów od tekstu pobocznego. Nie bardzo potrafię odnaleźć się w takim nagromadzeniu wyrazów, gdzie nie wiadomo, co jest jeszcze wypowiedzią, a co już opisem sytuacji. Stosowanie takiego zabiegu w opowiadaniach, które składają się głównie z dialogów, jest przynajmniej dla mnie męczące.

Jestem zachwycona kolejnym spotkaniem z Mendozą, ale muszę szybko ostudzić zapał tych, którzy czytając tą książkę spotkają się z nim po raz pierwszy. Eduardo Mendoza nie jest autorem, którego twórczość może spodobać się każdemu, dlatego moja recenzja nie powinna być podstawą dla kogoś, kto będzie rozważał zakup tej książki. Podsumowując, „Niewinność zagubiona w deszczu” to świetne opowiadanie, do przeczytania którego fanów autora zachęcać nie muszę.

wtorek, 20 września 2011

"Jutro" J. Marsden

Gdy jest się nastolatkiem często marzy się o wyjeździe ze znajomymi z dala od rodziców, ich spojrzeń, komentarzy, chcą mieć takie prawdziwe wakacje, podczas których będzie można się sprawdzić. Podobnie było z Ellie i Corrie, które zaprosiły swoich przyjaciół na biwak do tajemniczej kotliny zwanej Piekłem. Sama droga prowadząca do tego miejsca także nie miała być łatwa, bo trzeba było pokonać skalne urwiska, którym ktoś nadał nazwę Szatańskich Schodów. Jednak stopień trudności, legenda o zamieszkującym Piekło pustelniku, dziewicza przyroda, kilka dni bez opiekunów i braku obowiązków to pociągająca wizja dla młodych poszukiwaczy przygód. Wyjazd był tak wspaniały jak sobie wymarzyli, sprawdzili siebie, siłę przyjaźni, a między niektórymi osobami narodziło się coś więcej. Wszystko zmieniło się po wyjeździe z gór, kiedy okazało się, że Piekło, wbrew swojej nazwie było bezpiecznym azylem, a prawdziwy koszmar rozpoczął się poza jego granicami. Zrozumieli wtedy, że prawdziwy sprawdzian jest dopiero przed nimi, a ceną ich niepowiedzenia będzie życie ich najbliższych i los ich kraju.

Ciężko jest mi wyobrazić sobie świat, jaki zastali główni bohaterowie po powrocie z wyjazdu. Puste domy, martwe lub bardzo wycieńczone zwierzęta, brak elektryczności i przede wszystkim zaginięcie wszystkich mieszkańców miasta. W tym momencie z pewnością odczuwali mieszaninę strachu, niepokoju, szoku i niedowierzania. Przecież jeszcze kilka dni temu byli tylko grupą młodzieży, która chciała zachłysnąć się wolnością, a teraz stali się prawdopodobnie jedynymi osobami, które mogą walczyć o wolność swojego miasta.

Czytając książkę warto zwrócić uwagę na zmiany, jakie pojawiają się w zachowaniu bohaterów. Ze stanu emocjonalnego bezpieczeństwa bardzo szybko przechodzą w codzienną walkę o swoje życie. Bohaterowie wiedzą, że nie pomoże im nikt z dorosłych i mogą korzystać jedynie z tego, czego nauczyli się do tej pory. W ekstremalnych sytuacjach zaczęły ujawniać się w nich cechy osobowości, które wcześniej były ukryte. Nowa rzeczywistość zmusiła bohaterów do zaufania sobie nawzajem i nauczenia się pokonywania strachu i pozornej bezsilności, bo jedynie wspólne działanie mogło pozwolić im przetrwać. Musieli przestawić swój system wartości i zapomnieć o zasadach, którymi kierowali się do tej pory, ponieważ zaczęła się wojna, a ich przeciwnicy nie cofnęli się przed niczym, by osiągnąć cel. Autentyczności dodaje pierwszoosobowa narracja, która upodabnia ją do dziennika nastolatki. Dzięki temu możemy bezpośrednio poznać odczucia jednej z głównych bohaterek, Ellie.

Czytając powieść Johna Marsdena bardzo łatwo zrozumieć, dlatego właśnie ona została wybrana do promowania czytelnictwa wśród młodzieży. Szybka akcja, bardzo dużo emocji, przygoda, zmuszenie do myślenia i natychmiastowej reakcji, to tylko nieliczne spośród ważnych elementów tej książki. „Jutro” ma w sobie niezwykłą ilość materiału dydaktycznego, który w bardzo prosty sposób może być przyswojony przez młodych czytelników. Przy tym chciałabym zaznaczyć, że powieść przekracza granice wiekowe, więc starsi czytelnicy także z łatwością odnajdą w niej coś dla siebie. Mimo, że niektóre momenty wydawały mi się trochę niemożliwe, a radzenie z trudnościami za łatwe, to gratuluję autorowi pomysłu.

„Jutro” jest pierwszą z siedmiu części o przygodach młodych bohaterów. Na podstawie książki powstał film „Tomorrow, When The War Began" (2010).

piątek, 16 września 2011

"Cukiernia pod Amorem. Zajezierscy" M. Gutowska-Adamczyk

Książkę „Cukiernia pod Amorem. Zajezierscy” czytało już chyba tak wiele osób, że ciężko napisać o niej coś odkrywczego. Sama długo nie mogłam się przekonać do jej lektury, chyba głównie za sprawą tego, że jeszcze kilka miesięcy temu było o niej bardzo głośno. Tym samym zdecydowałam, że odczekam, aż ta cała „burza” i zachwyt ucichnie, a ja mając niewiele w głowie z czytanych recenzji spokojnie będę mogła oddać się lekturze. Nie wiem czego się spodziewałam, ale przyznam, że książka pozytywnie mnie zaskoczyła, i choć nie jest żadnym mistrzostwem, bo sagi rodowe to dość popularny trend w pisarstwie, to warto jednak poświęcić czas na zgłębienie tajemnic rodu Zajezierskich.

W pierwszym tomie sagi, historia tytułowych bohaterów przeplata się ze współczesnymi losami ich potomków. Mnogość wątków i zdarzeń, a także dość chaotyczne przedstawienie kolejności wydarzeń, może początkowo zgubić nawet najbardziej uważnych czytelników. Jednak po pewnym czasie, można odnaleźć klucz, jakim posługiwała się autorka i w pełni korzystać z tej wciągającej książki.

Autorka, Małgorzata Gutowska-Adamczyk, roztacza przed czytelnikami wizję dawnych mazowieckich rodów, które miały swoje siedziby blisko Gutowa. Dzięki podwójnej perspektywie poznajemy bardzo dobrze losy rodu Zajezierskich, zarówno tego z XIX wieku, jak i istniejącego współcześnie. Z jednej strony jest Iga, młoda dziewczyna, która wpada na trop rodzinnej zagadki sprzed 100 lat we współczesnym Gutowie, z drugiej zaś jej przodkowie, którzy przeżywali własne tragedie, skandale i chwile radości. Wszystko łączy stary pierścień, odnaleziony podczas wykopalisk archeologicznych niedaleko tytułowej cukierni. Mimo, że historia wydaje się już tyle razy przerabiana, że autorka nie wymyśliła niczego nowego, a jedynie kieruje się znanym od lat schematem, to powiem, że chłonęłam ją jak nowe zjawisko i z uwagą śledziłam dalsze losy bohaterów, niekiedy do późnych godzin nocnych.

„Cukiernia pod Amorem” jest pełna pięknych i przyciągających obrazów, poruszających przede wszystkim wyobraźnię, ale u mnie też smak, węch i wzrok, szczególnie gdy mowa była o tych cudownych jagodziankach i innych słodkościach. Pani Małgorzata snując rodową historię nie zapominała o szczegółach, takich jak zdobienia sukienek, wystroje pałaców, a także samej mnogości bohaterów, których notki biograficzne znajdziemy na końcu książki. Powiem szczerze, że jeżeli by ich zabrakło, czuła bym się zawiedziona, bo to właśnie takie szczegóły budują pełny obraz rodzinnych sag. W stworzonym przez autorkę świecie wszystko było tak fascynujące, że zaraz po zamknięciu książki chciałam wsiąść do samochodu i pojechać do Gutowa, żeby na własne oczy zobaczyć wszystkie opisywane miejsca. Ach, gdyby się tylko tak dało.

Powieść Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk powinna przypaść do gustu większości czytelników, choć podejrzewam, że znajdą się także tacy, których odrzuci powolnie tocząca się akcja, mnogość wątków i szczegółów, a także trochę nudnawa współczesna historia. Wszystko to może sprawić, że lektura będzie kiepskim wspomnieniem. Mi się książka jednak podobała na tyle, że po niedzieli udam się do biblioteki w poszukiwaniu drugiego tomu.

poniedziałek, 12 września 2011

"Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym" J. Dielemans

W czasach, gdy bardzo wiele osób może sobie pozwolić na zagraniczne wakacje, warto dowiedzieć się, jak takie wyjazdy wyglądają naprawdę. Czy mamy szansę poznać wystarczająco dobrze inne kraje, ich tradycje i rdzennych mieszkańców, wykupując sobie wycieczkę w biurze podróży? Czym tak naprawdę są słynne wakacje all-inclusive i jak ich istnienie wpływa na turystykę? O tym, a także innych stronach zagranicznych wojaży opowiada w swoich reportażach szwedzka dziennikarka Jennie Dielemans.

Wiele osób, które wyjeżdżają do Tajlandii czy na Wyspy Kanaryjskie nie zastanawia się czym tak naprawdę dla tych miejsc, jest przerażająco szybko rozwijający się przemysł turystyczny. Turyści oczekują spełnienia jakiś wyobrażeń o tych miejscach, nie starając się wcześniej czegoś o nich dowiedzieć. Żyją w iluzji, którą zbudowały dla nich oferty w biurach podróży, starannie ukrywając całe zło, które pozwala na bezkarną wakacyjną zabawę. Mieszkańcy odwiedzanych wiosek pozwalają na obserwowanie swojego życia za marne grosze, byle tylko spełnić oczekiwania turystów wobec „autentycznego” życia. Jennie Dielemans w swoich reportażach pokazuje takie wyjazdy jakby „od kuchni”, w jasny sposób wskazując łamanie prawa i przykłady korupcji. Przemysł turystyczny nie cofnie się przed niczym, byle tylko osiągnąć cel, którym są masowe wycieczki. Nic więc dziwnego, że bardzo łatwo zauważyć samowolę budowlaną, śmieci i niszczenie przyrody, z którą nikt nie liczy się w obliczu zarobienia wielkich pieniędzy. „Spalone” miejsca, inwestorzy bardzo szybko zamienią na nowe, szkoda tylko, że tak łatwo nie da odbudować się bezpieczeństwa mieszkańców rajskich krain, pięknych plaż czy raf koralowych.

Po lekturze tych reportaży, chyba nie potrafiłabym się zdecydować na taką podróż. Wolę zorganizować sobie coś sama, czując, że nie doprowadzam swoim działaniem do niszczenia czyjegoś życia czy regionu. Dla mnie piękne zagraniczne podróże zostały odarte z cudownej otoczki, którą często można spotkać na zdjęciach w ofertach biur podróży. Ta książka powinna być dodawana do każdego przewodnika, by ukazać jak wiele rzeczy się przemilcza. „Witajcie w raju” to niełatwa lektura, lecz warta poznania i zaczytywania. Warto otworzyć oczy i umysł na to, co współczesna turystyka nam oferuje, nie zapominając, jaką cenę muszą za to zapłacić całkiem niewinni ludzie.

czwartek, 8 września 2011

"Numery. Czas uciekać" R. Ward

„Numery. Czas uciekać” swego czasu mocno zaintrygowały mnie opisem z okładki, bo jakby to było znać datę śmierci wszystkich ludzi na świecie, prócz swojej? Patrzysz w oczy ukochanym ludziom i widzisz te okropne numery. Wiesz, że nie możesz nic zrobić, w żaden sposób nie zapobiegniesz nadchodzącej katastrofie, jaką jest śmierć rodziców, rodzeństwa, ukochanego czy najbliższych przyjaciół. W takiej sytuacji starasz się za wszelką cenę unikać spoglądania w oczy znanym, ale i obcym ludziom, odsuwasz się od nich, nie chcesz zawierać nowych znajomości, bo przecież każda rozmowa, każde spojrzenie to nowy numer do Twojej kolekcji. A może starać się traktować to jak dar? Albo chociaż nieudany żart natury, który można chociaż tolerować?

Numery prześladują na każdym kroku piętnastoletnią Jem, która widzi je w oczach innych ludzi od dziecka. Widzi także numer swojej matki, która umiera, gdy dziewczynka ma tylko siedem lat. Od tej pory jej życie to ciągłe przeprowadzki, opieka socjalna, rodziny zastępcze i kłopoty z przystosowaniem się do innych ludzi. Świadomość, że zna się datę śmierci każdej osoby, sprawia, że Jem stroni od ludzi i jest typem samotnika. Nie potrafi skupić się na lekcjach w szkole, więc ciągle ma w niej problemy, co sprawia, że coraz więcej wagaruje. Przez innych postrzegana jest jako zła nastolatka, której lepiej nie wchodzić w drogę. Pewnego dnia Jem zaczyna bliżej kolegować się z Pająkiem, chłopakiem z jej klasy. Staje się on jej towarzyszem w licznych wagarach, ale z czasem także najlepszym przyjacielem. Wszystko jest tym trudniejsze, że zna jego numer i wie, że zostały mu tylko trzy miesiące życia. Przypadek sprawia, że oboje zostali zaplątani w bardzo nieciekawą sytuację, a ich zdaniem jedynym wyjściem jest ucieczka z Londynu przed policją i innymi, którzy ich ścigają. Niestety jest to także ucieczka przed nieubłaganym przeznaczeniem, które Jem będzie starała się za wszelką cenę zmienić.

„Numery...” to przede wszystkim bardzo dobrze rozbudowana charakterystyka dwojga głównych bohaterów: Jem i Pająka. Poznajemy parę nastolatków, którzy nie mają za sobą łatwego dzieciństwa, nie mają także osób, które we właściwy sposób pokierowałyby ich życiem. Są do siebie bardzo podobni, więc nic dziwnego, że po przełamaniu pierwszych lodów, szybko złapali ze sobą nić porozumienia. Autorka na ich przykładzie pokazuje także, jak najczęściej wygląda życie sierot, wychowywanych w dużym mieście. Warto także zwrócić uwagę na pomysł Rachel Ward odnośnie fabuły książki. Nie jest to kolejna pozycja o paranormalnym romansie czy wampirach, ale książka posiadająca tak naprawdę jeden element fantastyczny, na którym opiera się oczywiście całość. Bardzo ciekawe jest także umieszczenie bohaterów we współczesnym Londynie, i pokazanie jednocześnie tła społecznego tego miasta. Minusem dla mnie będzie jedynie język, który w założeniu prawdopodobnie miał pasować do bohaterów i sytuacji, a który był jednak przesadnie młodzieżowy i slangowy.

Podsumowując, „Numery...” mogę polecić nie tylko nastolatkom, ale także dorosłym. Nie jest to głupiutka powieść, którą chciałoby się jak najszybciej odłożyć na półkę. Autorka w swojej książce przekazuje naprawdę ważne przesłanie. Nie ważne kiedy umrzemy, bo nie o śmierć trzeba się martwić. Najpierw trzeba nauczyć się żyć, by móc korzystać z tego, co się ma i szanować to, a także cieszyć się każdą chwilą, którą można spędzić z ukochaną osobą. Warto o tym pomyśleć.
Related Posts with Thumbnails