czwartek, 29 grudnia 2011

„Barça moim życiem” X. Her­nán­dez Creus, J. Miguel


Kibicuję FC Barcelona już od kilku lat, tak mniej więcej od połowy gimnazjum. Przyznaje szczerze, że nie poszłam za żadną modą, bo u nas w tym czasie popularny był oczywiście Real i Manchester. O moim zainteresowaniu zdecydował przypadek, piłkę nożną lubiłam zawsze, ale bliżej mi było do takiej na niższym poziomie. Przerzucając kiedyś kanały, trafiłam na mecz, spodobała mi się gra, ta słynna już umiejętność utrzymywania się przy piłce... Mecz obejrzałam do końca. Wiedziałam już kto mnie tak zachwycił. I od tej pory tylko „Barça”

Wydawnictwo Sine Qua Non idealnie trafiło z pomysłem na wydawanie książek piłkarzy „Barçy”, obecność Klubu na szczycie jest najlepszą reklamą, wielu fanów z pewnością zakupi wszystkie pozycje, by mieć na swojej półce autobiografie ulubionych graczy. I nie ma wtedy dla nich aż takiego znaczenia wydanie książki, zbyt duża czcionka zwiększająca optycznie objętość czy literówki. 

„Barça moim życiem” to autobiografia Xaviera Hernándeza Creusa, którego fani piłki nożnej lepiej znają jako Xaviego. Samą biografię poprzedzają dwa teksty: Joana Vili, którego można z czystym sumieniem uznać za odkrywcę talentu Xaviego, i Tomasza Lasoty, prezesa stowarzyszenia FCB Polska. Piłkarz prostym językiem, bez wyszukanych metafor czy niepotrzebnych opisów, opowiada nam historię swojego życia, od momentu, w którym jego rodzice zdecydowali się na ślub, aż do eliminacji Ligi Mistrzów, w których Barcelona grała dwumecz z Wisłą Kraków. Dowiadujemy się jak silny wpływ na życie Xaviego miał rodzina, która sprawiła, że jest takim a nie innym człowiekiem oraz że miłość do tego Klubu „wyssał z mlekiem matki”. Poznajemy całą piłkarską karierę Xaviera, od czasu, gdy w wieku pięciu lat został zapisany do piłkarskiej szkółki w Terrasie, przez prawie wszystkie drużyny juniorskie „Blaugrany”, aż do gry w pierwszym zespole. Piłkarz wspomina o wielu osobach, które ukształtowały go podczas boiskowej kariery: kolegach z drużyny, trenerach i rywalach. Ale autobiografia Xaviego, to nie tylko piłkarska wycieczka do Barcelony, to także wiele wątków osobistych, które sprawiają, że postrzegamy go zupełnie inaczej. 

Choć wiele w tej książce pozytywnych wypowiedzi, z szacunkiem zarówno wobec rywali, jak i mniej lubianym kolegów z boiska, to Xavi nie boi się przyznać także do tych gorszych momentów swojej kariery. Wspomina o zgubnym wpływie częstej zmiany trenerów i sprowadzaniu obcokrajowców, którzy byli ważniejsi niż wykorzystywanie potencjału wychowanków. Wiele razy wraca do momentu, w którym gdy tego najbardziej potrzebował, nie miał wsparcia w kibicach, nie przebierających  w słowach, by przekazać swoją niechęć piłkarzom. Takie sytuacje sprawiły, że jeden z najlepszych piłkarzy, był bardzo bliski odejścia do Milanu, a tylko pewna sytuacja sprawiła, że odrzucił świetną ofertę. I trzeba przyznać, że bardzo dobrze się stało, bo bez niego, FC Barcelona nie byłaby, tu gdzie teraz jest.

Autobiografia Xaviego to także wiele świetnych ciekawostek o znanych piłkarzach, trenerach i możliwość poznania Klubu „od środka”. Xavi miał szczęście zaczynać swoją karierę piłkarską, gdy wiele sław jeszcze nie zakończyło kariery: Zidane, Rivaldo, Guardiola czy Cocu. 

Książka ma niestety także swoje minusy, wśród nich przede wszystkim czas wydania, oryginał w Hiszpanii wydany został w 2009 roku, u nas aż dwa lata później, przez co wiele wątków traci na aktualności, m.in. kwestia transferu Xabiego Alonso czy nadzieja na pozostanie Eto’o w Klubie. Sporne kwestie osobom, które nie śledzą na bieżąco poczynań „Blaugrany” wyjaśniają przypisy tłumaczki – Barbary Baradyn. Mam także zastrzeżenia do wcześniej już wspomnianej zbyt dużej czcionki i literówek, których nie zauważył korektor, większość czytelników nie zwróci na to uwagi, jednak dobrze by było zadbać o całość wydania na najwyższym poziomie.

Mimo minusów to naprawdę ciekawa i fajna książka, szczególnie dla fanów talentu Xaviego i „Blaugrany”. Bardzo dobrze, że w Polsce pojawia się coraz więcej książek o sporcie, bo wciąż jest to bardzo niszowa literatura, a przecież fanów piłki nożnej nie brakuje. Podsumowują przyjemniej ogląda się piłkarski spektakl w wykonaniu „Barçy”, ale czytanie tej książki może być dobrym przerywnikiem w czasie przerwy.  

niedziela, 25 grudnia 2011

Świątecznie

Ostatnie dni spędzałam prawie w całości w kuchni, wiadomo - przygotowania do Świąt. Ale czytelniczo nie było całkiem ubogo, zaczęłam i skończyłam "Spadkobierczynię z Barcelony", rozpoczęłam "Marzenie Celta" (jak na razie 1/3) i podczytuję mój gwiazdkowy prezent. No właśnie, miało żadnego nie być, naprawdę się nie spodziewałam, ale mój ukochany W. podarował mi "Barςa moim życiem" - autobiografię Xaviego. Dla mnie to naprawdę bardzo ważny prezent. 

Jako, że jestem już po kolacji wigilijnej, a wcześniej nie miałam czasu i możliwości, to teraz chciałabym złożyć Wam życzenia:

Życzę Wam by te dni były piękne, radosne i szczęśliwe, byście mogli spędzić ten czas w gronie bliskich osób, ciesząc się zdrowiem i pełnym spokojem. Oczywiście życzę Wam także wielu książek, zarówno tych pod choinką, jak i tych, które przeczytanie w te wolne dni. Mam nadzieje, że nabierzecie energii na kolejny rok twórczych działań :) 

Przede mną jeszcze dwa bardzo mocno świąteczne dni. Jutro jeszcze na miejscu, ale w poniedziałek wyjazd. Daaawno tam nie byłam. Cieszę się dodatkowo, ponieważ z racji odległości i późnego powrotu będę mogła sobie posłuchać audiobooka ;) 

czwartek, 22 grudnia 2011

"Spadkobierczyni z Barcelony" S. Vila-Sanjuán


„Spadkobierczyni z Barcelony” to autobiograficzna opowieść Pabla Vilara, spisana przez niego, lecz pozostawiona wśród innych papierów, przechowywanych przez rodzinę po jego śmierci. Wspomnienia odnalazł jego wnuk, Sergio Vila-Sanjuán, postanawiając opublikować je, po wcześniejszych zabiegach stylistycznych, głównie w zakresie języka czy charakteryzacji bohaterów i uporządkowaniu wspomnień. Dziwi tym samym brak nazwiska Vilara na okładce, gdyż zabiegi te, nie mogły wpłynąć w bardzo dużym stopniu na całość przedstawionej w powieści historii.

Wspomnienia opisane przez Pabla Vilara zabierają nas w podróż do Barcelony z lat 20. XX wieku. Jest to czas niepewny, ale zarazem fascynujący, pełny małych społecznych i politycznych walk, mających wkrótce przerodzić się w krwawą wojnę domową. Po przeciwnych stronach stoją anarchiści i burżuazja hiszpańska, starcia toczą między sobą także poszczególne frakcje polityczne. W mieście w tym samym czasie odbywają się bale i duże przyjęcia, a osoby wyrzucone poza nawias społeczeństwa próbują przeżyć w grotach barcelońskiej góry. W tym wszystkim próbuje odnaleźć się prawnik, Pablo Vilar, który mimo braku arystokratycznej rodziny, obraca się wśród możnych tego miasta. Z jednej strony przyjaźni się z ludźmi należącymi do barcelońskiego towarzystwa, a z drugiej za darmo pomaga osobom z nizin społecznych. Narastające konflikty w krótkim czasie zaczną dosięgać także „nietykalnych”, a widmo wielkiej burzy stanie się problemem wszystkich mieszkańców Barcelony.

Pablo Vilar przedstawia siebie jako katolika i monarchistę, o konserwatywnych poglądach, których nie kryje przed nikim i chętnie prezentuje je w swoich artykułach pisanych do barcelońskich dzienników. Dużo czasu spędza także w kancelarii i w sądzie, broniąc swoich klientów i dbając o ich dobro. Dzięki temu poznajemy szereg spraw sądowych, które według jego wnuka są przytoczone autentycznie. Podobnie sprawa ma się z wieloma bohaterami powieści, który żyli w tym czasie w Barcelonie, mimo, że Vilar chciał jakby zmylić odbiorców tekstu i zmienił ich imiona.

„Spadkobierczyni z Barcelony” jest książką dziwną, nie dającą się jednoznacznie wpisać w określony gatunek literacki, ponieważ zawiera elementy dziennika, biografii, kroniki dziennikarskiej czy powieści kryminalnej. Trudność złożenia zapisków Pabla Vilara w powieść widać w wielu jej elementach, można to także odczuć mocno podczas lektury książki. Odczuwa się niespójność, brak ciągłości faktograficznej i gatunkowej, powieść wiele razy urywa i zaczyna zupełnie od innych wydarzeń. Niestety fani Zafona mogą czuć się trochę oszukani, gdyż czytając jego rekomendację z okładki „Spadkobierczyni…”, mogli spodziewali się zupełnie innej powieści.

Mimo widocznych braków, Pablo Vilar stworzył świetny obraz Barcelony z początku ubiegłego wieku. Czytelnik ma ochotę zatopić się w tym pełnym sprzeczności i walk o władzę mieście. Jest to książka przede wszystkim dla osób zafascynowanych Katalonią i Hiszpanią. Taka mała lekcja historii od naocznego świadka rozgrywających się tam prawie sto lat temu wydarzeń. Przyjemność z czytania mogą mieć także osoby związane z prawem i dziennikarstwem, gdyż terminologii i ciekawych opisów z obu dziedzin nie brakuje.

Mam nadzieje, że moda na „barcelońskie powieści” nie stanie się krzywdząca dla czytelników, a kolejnymi autorami nie będzie kierować korzyść finansowa, lecz w głównej mierze przyjemność z pisania i stworzenia dobrej historii. 

środa, 21 grudnia 2011

BlogRoku 2011

Cóż, skusiłam się na ten konkurs, gdyż o innych, które w tym roku miały już miejsce jakoś nie dowiedziałam się na czas. Tak to już jest, jakoś nie daje rady śledzić na bieżąco wszystkich stron i serwisów. 

Wiem, że w tym konkursie konkurencja duża, szanse niewielkie, ale co tam. Niech blog "wisi" w sieci, niech ludzie wiedzą, że istnieje. A nuż się uda ;)

A i Was zachęcam do udziału. Przyjemniej będzie "powisieć" ze znanymi blogerami ;)


niedziela, 18 grudnia 2011

Mój dzień w książkach

Bardzo fajną zabawę wypatrzyłam u Lirael. I chętnie się do niej przyłączę.

Zasady:
Zadanie polega na tym, żeby poniższe zdania uzupełnić tytułami książek, ale muszą to być wyłącznie pozycje przeczytane przez Was w 2011 roku. Tekst należy umieścić na swoim blogu.
Tekst do uzupełnienia:

Zaczęłam dzień (z) _____.
W drodze do pracy zobaczyłam _____
i przeszłam obok _____,
żeby uniknąć _____ ,
ale oczywiście zatrzymałam się przy _____.
W biurze szef powiedział: _____.
i zlecił mi zbadanie _____.
W czasie obiadu z _____
zauważyłam _____
pod _____ .
Potem wróciłam do swojego biurka _____.
Następnie, w drodze do domu, kupiłam _____
ponieważ mam _____.
Przygotowując się do snu, wzięłam _____
i uczyłam się _____,
zanim powiedziałam dobranoc _____.

Moja wersja:

Zaczęłam dzień (z) Mordercą bez twarzy. W drodze do pracy zobaczyłam altowiolistę i przeszłam obok Czarnej wody, żeby uniknąć Skazy, ale oczywiście zatrzymałam się przy Cukierni pod Amorem. W biurze szef powiedział: Wszystko z miłości i zlecił mi zbadanie Proroctwa sióstr. W czasie obiadu z Niewypowiedzianym zauważyłam Zawieruchę pod Czarnym młynem. Potem wróciłam do swojego biurka Pod gwiazdami smoka. Następnie, w drodze do domu, kupiłam Wysypisko ponieważ mam Belgijską melancholię. Przygotowując się do snu, wzięłam Księgę Sandry i uczyłam się Trzech żywotów świętych, zanim powiedziałam dobranoc Światłom września.


Zachęcam do brania udziału :) Miło mi będzie poczytać Wasze historyjki :)

poniedziałek, 12 grudnia 2011

"Fonsito i księżyc" M. V. Llosa

„Fonsito i księżyc” promowana jest jako historia napisana przez Maria Vargasa Llose z myślą o dzieciach. Ale czy aby na pewno? Choć posiada wszystkie cechy książeczki dla dzieci (piękne ilustracje, duża czcionka, krótka ale treściwa historia, bohaterowie są dziećmi), to jednak coś mnie nurtuje. Kto bliżej zapoznał się z książkami Noblisty, ten wie, że chłopiec o imieniu Fonsito jest także bohaterem dwóch jego poprzednich powieści: „Pochwały macochy” i „Dzienników don Rigoberta”, tam nie ma w sobie z nic z grzecznego cherubinka, którym jest w tej cieniutkiej opowieści. Dlatego zastanawiam się czy po raz kolejny autor nie wodzi nas za nos, oczekując, że wyczytamy prawdziwe przesłanie pomiędzy wierszami, które ostatecznie nie będzie już takie niewinne.

Z drugiej strony, Fonsito przedstawiony w tej historii nie ma w sobie nic z cech przedstawionych w innych książkach autora, wydaje się być jedynie zauroczonym małym chłopcem, który pragnie zasłużyć na buziaka w policzek od najładniejszej dziewczynki w klasie. Jego cierpliwość, pomysłowość i próba spełnienia z pozoru niemożliwego życzenia sprawia, że opowieść spodoba się zarówno dzieciom, jak i dorosłym. Prostota przekazu i głębia treści wskazywane są jako najczęstsze zalety tej książeczki, z czym oczywiście w zupełności się zgadzam.

Osoby, które czytając miały podobne rozważania spieszę zapewnić, że zbieżność imion jest zupełnie przypadkowa, a raczej zamierzona - znając autora, i są to dwaj różni chłopcy. Llosa z pewnością chciał zaintrygować czytelnika i wprowadzić pewien niepokój w odbiór tej historii. Jednak ci, którzy nie mieli okazji zapoznać się z „Pochwałą...” z pewnością pokochają książeczkę i będą często do niej wracać. Dla niektórych może się stać ulubioną książką Noblisty, ponieważ pozornie wydaje się inna, niż te, które napisał do tej pory. Podkreślam jednak, że tylko pozornie, mi po jej przeczytaniu pozostało dziwne uczucie, bo mimo zapewnień autora, wydaje mi się, że jest w niej jakieś szelmostwo.

czwartek, 8 grudnia 2011

"Chłopaki w sofixach" J. Porada

Jakub Porada kojarzy mi się przede wszystkim z informacyjnymi porankami w TVN24, więc bardzo się zdziwiłam, gdy napisał książkę, i to nie o swojej pracy dziennikarskiej, ale o młodości, którą przeżył na kieleckich blokowiskach. Ostatnio można zauważyć zjawisko włączania się do literatury przez osoby znane nam z telewizyjnego ekranu, na ogół zajmujące się czymś innym, niż pisarstwo. Jednym to wychodzi lepiej, innym gorzej, ale może lepiej pozostać przy swoim zawodzie i nie pchać się tam, gdzie nie do końca ma się pojęcie, co robić. Podobnie jest z „Chłopakami w sofixach”, pomysł jakiś jest, ale wykonanie trochę kuleje.

Książka Jakuba Porady to luźne wspomnienia, połączone ze sobą za pomocą skojarzeń, które przewijają się, czasami lekko na siebie zachodząc, burząc rytm, który chcielibyśmy odnaleźć przyzwyczajeni do charakterystycznych układów literatury pięknej. Nie znajdziemy jednak z tego nic, ponieważ nie jest to książka typowa. Jej gawędziarski styl, bardziej przypomina rozmowę znajomych przy piwie niż powieść, szczególnie widać to języku, którym posługuje się autor. Mamy do czynienia z wieloma charakterystycznymi dla środowiska czy wieku powiedzeniami, odwołaniami do piosenek i zespołów z tamtego okresu, masą wulgaryzmów i cytatów. Choć dzięki temu autor pozwolił nam na lepsze wniknięcie w swój świat z okresu PRL, to momentami ich ilość na jednej stronie jest mocno przesadzona, sprawiając, że zatracamy sens historii. Autor zdaje się tym jednak zupełnie nie przejmować, chcą jakby na siłę zabłysną kolejną „odkrywczą” myślą.

Do książki pochodziłam kilka razy, szczególnie trudno przebić się przez kilkadziesiąt pierwszych stron. Niestety nie jest to powieść, którą czyta się jednym tchem, między obiadem a kolacją. Początkowe wrażenie niemożności odnalezienia się w przywoływanym przez autora świecie skutecznie odsuwa od czytania. Wydaje się, i nie wiem czy nie słusznie, że Jakub Porada napisał tą książkę dla siebie, by w jednym miejscu skupić uciekające skrawki młodzieńczych wspomnień i przygód, a jej odbiorcami powinni być przede wszystkim tytułowe chłopaki i ich znajomi.

Oczywiście, prawie jak w każdej powieści można odnaleźć trochę uniwersalności, tak więc, Marynarz czy Benek będzie stałym elementem w przestrzeni miejskich blokowisk, choć może pod innym pseudonimem, a wiele przygód nie obcych jest także dzisiejszej młodzieży. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że autor pokazuje czytelnikom możliwość wybicia się ze środowiska, z góry skazanego na niepowodzenia.

Podsumowując „Chłopaki w sofixach” to lektura niełatwa, głownie dla fanów dziennikarza, chcących poznać jego wspomnienia. Dla niektórych może być też innym spojrzeniem na okres PRL. Ja z pewnością nie będę wracać do tej książki myślami, bo choć nie jest zła, to zupełnie nie dla mnie.

wtorek, 6 grudnia 2011

"Podwójna cisza" M. Jungstedt


Ostatnia część gotlandzkiej serii o komisarzu Knutasie znacznie różni się od poprzednich. Przede wszystkim wyróżnia ją rozpoczęcie opowieści, które nie zaczyna się od morderstwa, jak w poprzednich książkach. Historia stworzona przez Mari Jungstedt od samego początku płynie spokojnie, a nawet dość leniwie. Można mieć wrażenie, że autorka zamiast kryminału napisała powieść obyczajową, jednak nic bardziej mylnego, prawdziwa esencja tego tomu dopiero przed nami.

Wydarzenia rozgrywają się podczas festiwalu poświęconemu Ingmarowi Bergmanowi na wyspie Fårö, gdzie reżyser spędził ostatnie lata swojego życia. Ten czas z życia artysty owiany jest tajemnicą, a fani jego twórczości od wielu lat próbowali bezskutecznie dowiedzieć się, gdzie znajdowała się posiadłość ich mistrza. Na festiwal, wśród tłumów ludzi, przyjeżdża paczka przyjaciół z jednego z osiedli w Visby. Przyjaciele są bardzo zgrani, ich spędzanie czasu tylko w swoim gronie ma coś z założeń sekty, lecz nie o to, tu chodzi. Czas mija, a wszystko wciąż nie zapowiada tragicznych wydarzeń, które już niedługo wstrząsną mieszkańcami wyspy.

Czy książka mnie zaskoczyła? Trochę tak, autorka zdaje się rozwijać z każdym tomem i daje się to odczuć podczas czytania i rozwikływania zagadki. Układ choć inny, też nie jest typowy dla kryminału, ale nie jest to wadą. Tylko tożsamość mordercy odkryłam dość łatwo, choć upewniłam się dopiero pod koniec. Ale tradycyjnie, jako, że przywiązałam się już do bohaterów i Gotlandii, przeczytałam ją szybko i z zainteresowaniem. Fani autorki nie powinni czuć się zawiedzeni, w końcu znają już jej warsztat i sposoby prowadzenia akcji.

Dużym plusem są odwołania do tradycji i kultury szwedzkiej, autorka w każdym tomie przedstawia nam jakieś ciekawe elementy gotlandzkiego świata, przybliżając nam go i oswajając. W tym tomie szczególnie cieszę się z przywołania postaci Bergmana, którego filmy lubię, takie działanie sprawia, że kryminał nie staje się jedynie odpoczynkiem dla mózgu, ale też sposobem na poznanie nieznanych faktów.

Zastanawia mnie tylko zakończenie, ponieważ sugeruje kolejną część serii, o których z tego co wiem w Polsce nikt jeszcze nie wie. Na stronie autorki wyczytałam, że wydano już dwie kolejne części. Mam nadzieje, że u nas też będą niedługo dostępne.

niedziela, 4 grudnia 2011

Stosik, wymiana i kilka ogłoszeń.

Dziś zaprezentuje stosik z ostatnich tygodni.


pionowo:

- "Siostrzyca", "Ballada. Taniec mrocznych elfów", "Sny" i brakująca "Top modelka. W sidłach kariery" (siostra czyta) - nagroda od portalu Granice.pl (losowanie na TK)
- "Moje Indie" - od wyd. Świat Książki, nagroda za zdjęcia z TK, które można było opublikować na ich fan page'u.
- "Lód w żyłach" - wymiana z Izusr ;*
- "Fonsito i księżyc" - wymiana z Bujaczkiem :)

poziomo:

- "Biedny Tom już wystygł" - wygrana w konkursie na fb.
- "Światła września", "Nie wygłoszę tu mowy", "Spadkobierczyni z Barcelony" i "1Q84" tom 3 - oczywiście od wyd. Muza S.A.
- "Dallas '63" - od wyd. Prószyński i S-ka, biorę się za nią w tym tygodniu :)
- "Tajny agent Jaime Bunda" - nagroda za głosowanie w Złotej Zakładce.
- "Dziennik 1954" - od wtd. MG, uwielbiam Tyrmanda, więc oczywiste, że muszę przeczytać.

A oto moja paczka, a raczej jej zawartość z wymianki organizowanej przez Sabinkę i Lenę "Z książką przy kominku":


Bardzo dziękuję za nią Asi, a dziewczynom gratuluję organizacji i pomysłu.

________________________________________________________

Dodatkowo garść ogłoszeń:

1. Lubisz czytać kryminały, thrillery i horrory? w takim razie Syndykat Zbrodni w Bibliotece to miejsce dla Ciebie! Więcej informacji na blogu Sil. Ja już dołączyłam.

2. Jesteś z Lublina lub okolic? Chcesz pomóc w utworzeniu biblioteczki dla pacjentów Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego przy ul. Staszica w Lublinie?
Koło naukowe do którego należę organizuje zbiórkę książek, więcej szczegółów TU. Zachęcam do włączenia się do tej akcji.

3. Powoli dobiega końca literacki projekt internetowy "Ziemia Nieobiecana" - pierwsza współczesna powieść opublikowana wyłącznie na facebooku. W poniedziałek 5 grudnia ukaże się 34 i ostatni odcinek powieści. Zapraszam do czytania.

4. Od 30 listopada w kioskach i salonikach prasowych można kupić pierwszą część kolekcji "Piłkarska Złota Jedenastka", ja już go mam, a może ktoś z fanów piłki nożnej jeszcze nie wie, o tym ważnym wydarzeniu. Uważam, że warto mieć te książki w swoim księgozbiorze.

5. Już w najbliższy piątek (9.12.2011) rozpoczyna się Salon Ciekawej Książki w Łodzi. Bardzo dobrze, że powstaje coraz więcej imprez związanych z propagowaniem literatury. Niestety nie będę mogła tam być, ale tych, którzy mają taką możliwość zachęcam.

6. Spotkania z Moniką Szwają na Lubelszczyźnie:
7.12.2011 (środa), godz. 17 - Empik, Galeria Twierdza w Zamościu
8.12.2011 (czwartek), godz. 17 - Empik, DTC "Sezam" w Lublinie

czwartek, 1 grudnia 2011

"Zawód: fotograf" Ch. Niedenthal

Format i objętość książki „Zawód: fotograf” Chrisa Niedenthala z pewnością odrzuci niejedną osobę od jej czytania. Każdy, kto czyta nałogowo, ma potrzebę noszenia lektury wszędzie ze sobą, by móc przeczytać choć jedno zdanie w poczekalni u lekarza, kolejce czy podróży komunikacją miejską. „Zawód: fotograf” się do tego nie nadaje, co jednak nie oznacza, że nie próbowałam, a nawet szczerze przyznaję, że nie mogłam się od niej oderwać.

Pozorna objętość bardzo szybko zostaje zmniejszona o wiele stron, gdyż dużo z nich to zdjęcia, przedstawiające sytuacje do których w tekście odwołuje się ich autor. Razem z nim podążamy w historyczną podróż, od jego młodości w Londynie lat 50., gdzie od urodzenia mieszkał z rodzicami, który wyemigrowali do Anglii na początku II Wojny Światowej. Śledzimy jego rozwój, naukę, studia fotograficzne, a szczególnie moment, gdy jako młody chłopak decyduje się na wyjazd do Polski w 1973 roku. To wydarzenie na zawsze odmieni jego życie, a dla nas stanie się powrotem do jednych z najważniejszych wydarzeń w historii współczesnej Polski. Książka Niedenthala to historia w pigułce, „fotograficzna ikona stanu wojennego”, wspaniały dowód na to, że nawet w ciężkich czasach można ukazywać rzeczywistość w sposób prosty i bezpośredni.

W tej książce wymieszane jest wszystko: życie osobiste autora, jego przyjaźnie, podróże, zarówno te zawodowe, jak i prywatne, zdjęcia, a przede wszystkim odczucia związane z różnymi wydarzeniami i sytuacjami. Wszystko ubrane jest w ciekawą opowieść, która powinna zostać poznana przez każdego Polaka.

Okres pomiędzy latami 70. i końcówką lat 90. to wbrew pozorom czas ożywionego życia towarzyskiego, radości i walki o najprostsze nawet sprawy. Wtedy nic nie było łatwe, dzięki temu osoby, których młodość przypadała właśnie na ten czas, wiedziała, co znaczy walka o wolną, demokratyczną Polskę i swobodę wypowiedzi. Oni doceniali i smakowali życie, czyli zupełnie inaczej niż robimy teraz my, mając wszystko na wyciągnięcie ręki.

Bardzo polubiłam styl autora, prosty, konkretny, ale trochę jak u dawnych opowiadaczy, których historia wciąga, a uczucie spełnienia może dać tylko zakończenie. Nic więc dziwnego, że lektura zajęła mi tylko trzy wieczory. Szczególnie polecam ją osobom zainteresowanym fotografią, bo to także dobra lekcja dziennikarstwa i reportażu, a przede wszystkim możliwość dowiedzenia się z pierwszej ręki, jak odbywało się to przed nastaniem techniki cyfrowej.

W tym momencie szczerze żałuję, że nie przeczytałam tej książki wcześniej i nie udałam się do autora po autograf podczas XV Targów Książki w Krakowie. Nawet waga i format książki nie byłby wtedy problemem.

Spotkanie z M. V. Llosą! - relacja

Wiem, wiem, że było to już dość dawno, Ci którzy byli także już jakiś czas temu napisali o tym wydarzeniu kilka słów. A ja jak zwykle zwlekałam aż do dziś! Dłużej nie można, bo takie wydarzenie trafia się raz w życiu.

Bardzo często podkreślam, że Mario Vargas Llosa jest jednym z moich ulubionych pisarzy, jego książki zainteresowały mnie gdzieś na początku studiów, gdy przeglądałam zasoby jednej z lubelskich księgarni. Mój wzrok przyciągnęła piękna okładka, ciekawy opis z tyłu książki i w ten sposób „Święto kozła” trafiło do mojej biblioteczki. Niełatwa lektura miała w sobie coś takiego, co sprawiło, że moim marzeniem stało się zgłębienie wszystkich książek Noblisty. Później czytałam po kolei każdą, która tylko była dostępna w uczelnianej bibliotece. W ten sposób przeczytałam „Ciotkę Julię i skrybę” (bardzo bardzo na plus), „Pantaleona i wizytantki” (dużo humoru), „Pochwałę macochy”... A na mojej półce od jakiegoś czasu ilość jego książek wciąż wzrasta, szkoda tylko, że nie przybywa mi czasu na czytanie.

Musicie więc zrozumieć jaką radością było dla mnie październikowe wydarzenie: Mario Vargas Llosa w Polsce! I to nie gdzieś bardzo daleko, ale w Warszawie, 2,5h drogi pociągiem od Lublina! I nie ważne, że następnego dnia miałam wesele u przyjaciół, że będę wracać na złamanie karku by zdążyć na ceremonię ślubną, ja musiałam być tam gdzie mój ukochany autor!

Wejściówkę udało mi się zdobyć na fan page’u wydawnictwa Znak odpowiadając na dość niełatwe dla mnie pytanie, ponieważ nie czytałam jeszcze słynnych „Szelmostw niegrzecznej dziewczynki”. Jednak z pomocą siostry przekartkowałam i wyszukałam na czas 3 imiona głównej bohaterki. Udało się! Miałam wejściówkę!

Żeby nie przedłużać szybciutko przechodzę do sedna. Jechałam sama, co dla jeszcze słabo orientującej się w Warszawie dziewczyny, jest niezłym wyczynem. Na miejscu poznałam wspaniałą osobę, tak Diano, o Tobie mówię. Która nie raz, że wyjaśniła mi o co chodzi ze słuchawkami, to jeszcze umilała mi czas rozmową w oczekiwaniu na autora, a co najważniejsze, pożyczyła mi kasę na książkę Llosy, bo ja jak pierwsza lepsza idiotka uwierzyłam, że naprawdę nie będzie możliwości zdobycia autografu pisarza. Dziękuję Ci bardzo ;*

Same wrażenia? Cudowne! Możliwość zobaczenia na żywo i posłuchania rozmowy z ulubionym zagranicznym autorem jest nie do opisania. Nie będę streszczać rozmów jakie przeprowadzili z Llosą jego tłumacze: Marzena Chrobak i Carlos Marrodan Casas, ponieważ dużo już było o tym powiedziane w innych miejscach.

Ja tradycyjnie pozostanę przy fotorelacji (niestety zdjęć jest bardzo mało, bo już na początku spotkania zostaliśmy poproszeni o niefotografowanie spotkania):







Najnowszy zakup:

I najważniejsze: autograf!


PS. A wiecie, że na moich studiach są osoby, którym nazwisko Llosa nic nie mówi? Przerażające, ale prawdziwe. I nie są to niestety pojedyncze przypadki :(
Related Posts with Thumbnails