środa, 1 września 2010

"Invictus. Igrając z wrogiem" J. Carlin


Książkę „Invictus. Igrając z wrogiem” sprezentowałam swojemu chłopakowi na urodziny. Wiedziałam, że prezentem będzie książka, ale zastanawiałam się jaka. Na decyzję złożyło się kilka sytuacji: jego urodziny wypadały w czasie MŚ w piłce nożnej w RPA, przed Mistrzostwami w Dużym Formacie przeczytałam artykuł o Mandeli i sławnym meczu oraz recenzja u Anny Liwii. Wtedy już wiedziałam, że książka mogła być tylko jedna.

Do przeczytania namawiał mnie jej właściciel, który jak zauważyłam chyba był nią zachwycony. Miałam ambitny plan przeczytać ją jeszcze w czasie MŚ, ale zajęłam się kibicowaniem i o czytaniu nie było już mowy. Dopiero nie dawno znalazłam dla niej czas, czytanie jednak nie szło tak dobrze jakbym chciała.

„Invictus...” to dość dobrze, że się tak wyrażę zmontowana historia o Nelsonie Mandeli. Autorem książki jest dziennikarz John Carlin. Na całość składają się przeprowadzone przez niego wywiady z uczestnikami wydarzeń oraz zapisy jego obserwacji z sytuacji w RPA z lat 1989-1995.



Bohaterem głównym jest Mandela i jego wielki czyn, którym było pogodzenie białych i czarnych mieszkańców RPA. Pogodzenie wprost niewyobrażalne dla wcześniejszych władz bez krwawej wojny domowej. Jednak Mandela potrafił tego uniknąć, „trafił do serc” tych wszystkich białych, którzy nie chcieli wcześniej nawet myśleć o czarnym prezydencie. Potrafił w sobie tylko znany sposób wyczuć intencje rozmówcy i wpłynąć na niego tak, by zgodził się z nim w każdej kwestii. I to potwierdza każdy z rozmówców. Mówili także o dobroci, niezwykłym szacunku i spokoju, który odczuwali będąc w jego pobliżu. Patrząc na jego życie naprawdę trzeba go podziwiać. Po spędzeniu w więzieniu 27 lat (!), wyszedł z niego i chciał odmieniać świat, swój kraj, a nie go niszczyć przez złość, która miała prawo zrodzić się w nim po takim czasie. Nie chciał zemsty, nie nawoływał do sprawiedliwości, nie szukał jej w walce z przeciwnikami, on postanowił zjednać ich sobie i odbudować kraj, by każdemu żyło się lepiej. W fascynujący sposób wykorzystał do pojednania sport - rugby, które miało wielkie znaczenie dla białych, a przez to znienawidzone przez czarną część społeczeństwa.

„Sport ma moc zmieniania świata. Ma moc inspirującą, rzadką moc jednoczenia ludzi... W obaleniu barier rasowych jest potężniejszy niż rządy”. (s. 10)

Musze się zgodzić z tym cytatem, historia w RPA okazała jego siłę i prawdę. Zgodzi się ze mną także ten kto kiedykolwiek uczestniczył w wielkim wydarzeniu sportowym mającym znaczenie dla dużej ilości kibiców. W takich przypadkach też wszyscy się jednoczą, nie ma podziałów. Nie mogłam się doczekać, aż dojdę do momentu z meczem, a potem wprost „połykałam” te ostatnie strony, walcząc podobnie jak każdy z emocjami, ze strachem, że może to się jedna nie uda, że może ktoś nie wytrzyma i będzie chciał się sprzeciwić.

„A u podłoża tego był lęk przed zemstą proporcjonalną do popełnionych zbrodni”. (s. 105)

Przy tym wszystkim cała historia wydaje się aż nierzeczywista, jakaś taka za bardzo cukierkowa i łatwa. A może Mandela jest naprawdę tak wspaniałym człowiekiem, tylko całość tego co nas teraz otacza próbuje pokazać nam, że tacy ludzie nie istnieją? Że nie ma już ludzi dobrych, są tylko tacy, którzy chcą się czegoś udają dobrych dorobić?

Polecam każdemu, kto nie zna. To jednak kawałek historii świata, przedstawiony w dość dobrym reportażu.

4/6 (bo do połowy ciężko się czyta)

2 komentarze:

  1. Jakiś czas temu wpadłam na tą książkę w internecie. Miałam ją przeczytać, jednak jakiś inny tytuł mnie od tego odwiódł. Może kiedyś.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba w tle to kibicowanie mnie odpycha. I idea szmacianek piłki w formie ...aaaa, nie przemawia do mnie to.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts with Thumbnails