Wydawnictwo: Znak
Język oryginału: polski
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 300
Książka „Nasz mały PRL. Pół roku
w M-3 z trwałą, wąsami i maluchem” była najbardziej wyczekiwaną przeze mnie
premierą w 2012 roku. Pierwszy raz usłyszałam o projekcie dziennikarskiego
małżeństwa podczas spotkania z Witoldem Szabłowskim, w którym miałam
przyjemność uczestniczyć na początku tego roku. Wizja odważnego powrotu do
okresu PRL-u, z naszego kapitalistycznego świata była czymś, co bardzo mnie zainteresowało.
I chociaż w ’81 nie byłam jeszcze nawet w planach rodziców, to jeszcze się załapałam
na schyłek tego okresu, a przedmioty pamiętające Gierka były elementami mojego
dzieciństwa. Czy samo kupienie malucha oraz wymienienie zawartości lodówki
sprawi, że PRL ożyje? Przekonajcie się sami.
Izabela Meyza, Witold Szabłowski i
ich córka – dwuletnia Marianna postanowili na pół roku odrzucić zdobycze
techniki: komórki, laptopy, internet, karty kredytowe i wiele podobnych rzeczy
i przenieść się do 1981 roku. Samochód wymienili na malucha, markowe ubrania na
te, w których chodzili jeszcze ich rodzice, a nowy automat na starą Franię. Wynajęli
nawet mieszkanie, które urządzone było jak za komuny, dodatkowo „ozdabiając” je
kryształami, plakatami oraz wieloma elementami, które już przez samo spojrzenie
na nie, przenosiły myślami obserwującego je człowieka 30 lat wstecz. Jak jednak
znaleźć w nowoczesnej Warszawie komunę, słynne kolejki w czasach hipermarketów
czy mięso spod lady w kiosku ruchu? O ile samo przeobrażenie i odrzucenie
nowoczesności było dość łatwe, to pozostałe elementy trudno było uzyskać.
Jednak autorzy osiągnęli chyba to, co chcieli – poznali na własnym przykładzie
jak zmieniły się czasy, ludzie i dowiedzieli się jak obecny ustrój kształtuje
zachowania i charaktery.
Nie znam lat ’80 na tyle dobrze,
by oceniać na ile wiarygodne było, to co próbowali odtworzyć dziennikarze.
Pewnie niektórzy będą pisać i mówić o przejaskrawieniu przez nich problemów, z
którymi borykali się wtedy ludzie, ale moim zdaniem warto zauważyć, że opierali
się na źródłach z książek i wspomnieniach rodziny, znajomych oraz poznanych w
czasie projektu osób. A przecież wiadomo, że ile ludzi, tyle ocen i spojrzeń na
daną sytuację. Dla mnie była to niezwykle barwna, przyjemna i opisana żywym
językiem historia osób, dla których PRL był elementem dzieciństwa. Dzięki Izabeli
i Witoldowi poznałam wiele cudownych anegdot, fragmentów artykułów z prasy i
książek, których pewnie nie miałabym okazji przeczytać. „Nasz mały PRL”
pobudził mnie także do refleksji i zastanowienia, nad tym czy życie kiedyś było
lepsze.
Wcześniej pisałam o odwadze, i to
jedna z najważniejszych cech, którą moim zdaniem popisali się dziennikarze. Pół
roku w tamtych czasach, byłoby dość ciężkie dla każdego, kto przyzwyczaił się
do obecnych wygód. Trzeba się jednak zastanowić czy nasze codzienne korzystanie
z internetu i telefonów komórkowych nie robi z nas ludzi „ułomnych”, takich,
którzy bez wujka Google i cioci Wikipedii nie potrafią posługiwać się mapą czy
odszukać podstawowych informacji w encyklopediach i innych źródłach informacji.
Może każdemu z nas przydałby się taki detox od nowoczesności, od utrzymywania „przyjaźni”
przez komunikatory i zwyczajnego tracenia czasu – bo najczęściej właśnie tym
jest spędzanie czasu przed komputerami. Jednak największą odwagą wykazała się żona Szabłowskiego, o tym, z czym musiała sobie radzić i z czym walczyć dowiecie się z książki.
Ten reportaż pobudził we mnie
chęć wspominania, wypytywania rodziców i innych członków rodziny o to, jak
było, jakie są ich wspomnienia z tego okresu. Dzięki temu dowiedziałam się, że
moja mama, gdy pracowała w sklepie mogła np. sprzedawać tylko dwie rolki
papieru, że niektórzy często przez cały dzień stawali po kilka razy do kolejki,
by zdobyć zapas na jakiś czas. Podobnych historii było wiele, a rodzina chętnie
opowiadała o wszystkich swoich doświadczeniach – cieszyłam się, że coś
pobudziło mnie do takiej rozmowy z nimi. Sama także zastanawiałam się nad tym
ile tego PRL-u było w moim dzieciństwie, i wydaje mi się, że bardzo dużo. Te
wszystkie Franie, koniki na biegunach, drewniane klocki, paczki z Ameryki. Gdy
patrzę na swoje dzieciństwo, to przypomina mi się fragment dotyczący wyjścia
Izabeli z córką przed blok, ona też wspominała gwar, pełną piaskownicę, walkę o
trzepak – ja też to pamiętam, i szkoda mi dzieci, których dzieciństwo w
ostatnich latach ogranicza się do nowych gier komputerowych. Im coś ucieka, ale
oni nie widzą różnicy – nie mają do czego odnieść swojej rzeczywistości, ja
jeszcze mam i pamiętam, więc czuję się odrobinę bardziej szczęśliwa.
Polecam – świetna książka i kawał
dobrze zrobionej roboty.
TUTAJ kilka zdjęć z projektu.
Słyszałam już o tej książce i o samym projekcie. Rzeczywiście, było to dosyć odważne i jednocześnie trudne do zrealizowania. Z chęcią przeczytam, jak to wszystko się udało, jakie były wnioski autorów oraz poznam trochę faktów dotyczących życia codziennego w latach 80.
OdpowiedzUsuńZajrzałam na podaną przez Ciebie stronę - świetny klimat! Nawet nie sądziłam, że autorzy w ten sposób podeszli do tematu - bardzo pomysłowe. Chętnie przeczytam tę książkę, ja również mam sentyment do swoich dziecięcych lat i z trwogą patrzę na wszystko to, co aktualnie rozgrywa się na podwórkach, w sklepach, w telewizji i w ogóle w całym naszym otoczeniu...
OdpowiedzUsuńKiedy usłyszałam o tym projekcie, byłam bardzo ciekawa książki. Przyznam, że jej nie czytałam, ale słuchałam przez jakiś czas w radiowej Trójce - i trochę się zawiodłam. Sam pomysł na eksperyment mi się podoba, ale niektóre fragmenty były mocno przesadzone - przynajmniej jak dla mnie. Ja w dalszym ciągu znam trochę osób, które żyją jak za PRLu, w pokojach meblościanki z lat 70-tych, w kuchni stare sprzęty, w łazience mydło szary jeleń, brak komputera. A nawet jeszcze ze dwa lata temu maluch. Mogę sobie wyobrazić, że jak się mieszka w nowoczesnym apartamencie na Wilanowie i prowadzi aktywny tryb życia, to takie zmiany są bardzo odczuwalne. Ale autorzy jednak trochę PRL powinni jeszcze pamiętać (nie ten okres, do którego w eksperymencie się cofnęli, tylko bardziej już te ostatnie schyłkowe lata), stąd nie do końca zawsze rozumiem ich wielkie zaskoczenie różnymi rzeczami.
OdpowiedzUsuńZerknęłam na zdjęcia; klimat niepowtarzalny, ale jedno rzuciło mi się w oko - facet jest mega odpychający, ale to chyba przez ten wąs, brzuch (doczepiany?;}) i ciuchy (oraz towarzystwo ślicznych kobietek). Brr.
OdpowiedzUsuńjego brzuch jest prawdziwy i jest efektem pilnowania peerelowskiej "diety", w której skład wchodziły głównie ziemniaki ;) a także dość siedzący tryb życia, który także był elementem odzwierciedleni życia mężczyzn w PRL-u.
Usuń