Wydawnictwo: Świat Książki
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Katarzyna Bartuzi
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 400
„Opowieści z miasta wdów i
kroniki z ziemi mężczyzn” to książka, dzięki której odwróciłam swoją niemoc
czytelniczą nękającą mnie od połowy grudnia. Rzadko trafia mi się, bym tak
wciągnęła się w powieść, która nie jest kryminałem czy sensacją. Także jeśli
chodzi o literaturę iberoamerykańską, rzadko czytam coś więcej niż książki
Mario Vargasa Llosy, więc odwołanie w opisie z okładki do mojego ulubionego
autora, sprawiło, że chciałam zmierzyć się z debiutem kolumbijskiego pisarza.
Nie spodziewałam się, że tak mi się spodoba. Rewelacja!
Autor zabiera czytelników do Mariquity
– małej kolumbijskiej miejscowości, w której pewnego dnia wszyscy mężczyźni
zostali siłą wcieleni do komunistycznej partyzantki, a stawiający opór zabici.
W miasteczku pozostały same kobiety - od tej pory zmuszone radzić sobie same
oraz ksiądz i chłopiec przebrany za dziewczynkę. Lata mijają, a wszystko popada
w ruinę, kobiety straciły nadzieję na normalne życie i powrót mężczyzn. Blask
Mariquicie chce przywrócić Rosalba, wdowa po ostatnim sierżancie policji. Kobieta
swoimi pomysłami, wiarą i chęciami przywraca powoli wszystko na właściwe tory i
chce stworzyć miejsce jakiego jeszcze nie było.
„-Lubię czytać przed zaśnięciem. Pani nie?
- Nie umiem czytać ani pisać – odparła kobieta z pewnością siebie
podszytą dumą.
- Dobry Boże, a ja nie umiem sobie nawet wyobrazić, jak to by było nie
umieć czytać.” /s. 89
James Cañón zachwycił mnie
historią poszczególnych mieszkanek Mariquity, przedstawiając ją pięknym językiem,
tworząc magiczną opowieść o dzielnych kobietach, które same muszą budować swój
świat. W tej powieści jest wszystko: świetna, oryginalna fabuła, nietypowi
bohaterowie, humor, ale także wykorzystanie wątków dotyczących spraw
poważniejszych: religii, polityki, filozofii czy psychologii. Wszystko to łączy
miasteczko, gdzieś daleko od cywilizacji, pośród gąszczu, gdzie często przez
długi czas nie docierają żadni obcy ludzie. Powieść Cañóna wciąga, trochę
odpuszcza dopiero z ostatnią kropką, ale i później nie daje o sobie zapomnieć,
sprawiając, że chciałoby się móc przeczytać ją kolejny raz.
„Opowieści z miasta wdów...” to z
pewnością egzotyczna podróż do Kolumbii, pełna emocji, wzruszeń i uśmiechu. To
powieść, która leciutko skłania do zastanowienia się nad własnymi poglądami i
wyborami, a przy tym nieustannie zachwyca utopijną wizją miasta wdów, które
zaistniało gdzieś w wyobraźni autora. Chciałabym, żeby każdy debiut był tak
rewelacyjny!
PS. Rzeczywiście poczułam tu
trochę magii, którą swego czasu oczarował mnie Llosa. Brawo!
Niedawno oczarował mnie właśnie Llosa i coraz bardziej przekonuję się, że powinnam również zapoznać się z tym autorem...
OdpowiedzUsuńA ja słyszałam opinie skrajne. Od zachwytu pi zdecydowane kręcenie nosem. Chyba się nie przekonam, póki nie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie trzeba przekonać się samemu :) Osobiście nie widziałam żadnych opinii o tej książce, ale też ich nie szukałam, więc to pewnie dlatego. Książka jest specyficzna, ale mnie zachwyciła.
Usuń