sobota, 2 lutego 2013

"Czego nie słyszał Arne Hilmen" I. Zaniewski


Wydawnictwo: W.A.B.
Język oryginału: polski
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 352



Książka „Czego nie słyszał Arne Hilmen” w zapowiedziach prezentowała się bardzo ciekawie. Zwabił mnie do niej opis, w którym poczytałam o nietypowej konstrukcji powieści, o napięciu, nieustającym zagrożeniu i niepewności, czy w ogóle zbrodnia został popełniona. Przy tradycyjnych, schematycznych kryminałach, debiut Iwa Zaniewskiego jawił się jako naprawdę pasjonująca lektura. A nutkę pikanterii dodawało to, że Polak zaryzykował i postanowił całą akcję obsadzić w Norwegii, co już od początku wysoko podnosi poprzeczkę.

Tytułowy Arne Hilmen jest komisarzem policji w jednym z norweskich, przemysłowych miast. Sama jego postać nie wzbudza sympatii, można wręcz określić go jako nijakiego. Ciężko identyfikować się z takim bohaterem, a tym bardziej śledzić z zainteresowaniem jego poczynania. Nie wiem, co nie zagrało w tworzeniu tej postaci, ale w każdym razie brak wyrazistości i prawie zerowe nakreślenie przeszłości i jego odczuć sprawiło, że Hilmen jest jednym z większych braków tej powieści.

Początkowe zafascynowanie umiejscowieniem akcji w Norwegii, także bardzo szybko mnie rozczarowało. Gdyby nie wcześniejsza zapowiedź i opis na okładce, to nie wiedziałaby, że trwa noc polarna, a wszystko dzieje się w Skandynawii. Nie czułam tego specyficznego klimatu zimnej, surowej krainy, która często jest drugim bohaterem powieści. Coś, co miało być siłą i zaletą tekstu, stało się niezbyt istotnym szczegółem, który w żaden sposób nie wpłyną na akcję. 

Przez całą powieść zastanawiałam się także, gdzie jest cały nastrój grozy, napięcie i nietypowa narracja. Gdzie ten doskonały scenariusz filmowy, który miał żyć w mojej wyobraźni? Nie było go, a ja czułam się trochę oszukana. Obserwowałam błądzącego bohatera, który już nie wiedział czy to, co brał za początek śledztwa, tak naprawdę w ogóle się wydarzyło. Cała techniczna wiedza, którą przekazuje nam autor także mogłaby być zaletą tej powieści, ale i ona wyglądała w książce jak dodana na siłę.  

Żeby już całkowicie nie znęcać się nad tekstem dodam tylko, że oprócz Hilmena, w powieści nie ma żadnych bohaterów, na tyle ciekawych by o nich wspomnieć. Są głęboko w tle, a jeśli pojawiają się, to tylko na chwilę i właściwie niczego nie zmieniają. Także zakończenie rozczarowuje, nie wzbudza żadnych emocji i nie sprawia, byśmy chcieli jeszcze raz spotkać się z norweskim policjantem. Szkoda, bardzo szkoda, ale może Iwo Zaniewski powinien pozostać przy tym, co robi najlepiej. Jest to także najlepszy przykład, by pokazać, że kryminał skandynawski, to odłam gatunkowy, który wychodzi najlepiej twórcom z tamtego regionu. Tego nie da się podrobić – to trzeba czuć.
 

3 komentarze:

  1. Nabiłaś mi ćwieka. Ja pisze powieść, gdzie akcja dzieje się po części w USA w stanie Maine. To ciekawa okolica. posiłkuję się wiadomościami z neta i obrazkami. Przestudiowałem dziesiątki stron, aby oddać autentyczność tego miejsca. ie muszę dodawać, że nigdy tam nie byłem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze przyznam, że dla mnie to dość dziwna decyzja. Nigdy nie być w danym miejscu, a umiejscawiać w nim akcję swojej książki. Nie wiem, jak to było z Zaniewskim, bo może i był w Norwegii, ale jej w ogóle się w książce nie czuło.

      Usuń
  2. Szczerze mówiąc ta książka mnie znudziła.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts with Thumbnails