Wydawnictwo: W.A.B.
Język oryginału: polski
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 352
Książka „Czego nie słyszał Arne
Hilmen” w zapowiedziach prezentowała się bardzo ciekawie. Zwabił mnie do niej opis,
w którym poczytałam o nietypowej konstrukcji powieści, o napięciu, nieustającym
zagrożeniu i niepewności, czy w ogóle zbrodnia został popełniona. Przy
tradycyjnych, schematycznych kryminałach, debiut Iwa Zaniewskiego jawił się
jako naprawdę pasjonująca lektura. A nutkę pikanterii dodawało to, że Polak
zaryzykował i postanowił całą akcję obsadzić w Norwegii, co już od początku
wysoko podnosi poprzeczkę.
Tytułowy Arne Hilmen jest
komisarzem policji w jednym z norweskich, przemysłowych miast. Sama jego postać
nie wzbudza sympatii, można wręcz określić go jako nijakiego. Ciężko
identyfikować się z takim bohaterem, a tym bardziej śledzić z zainteresowaniem
jego poczynania. Nie wiem, co nie zagrało w tworzeniu tej postaci, ale w każdym
razie brak wyrazistości i prawie zerowe nakreślenie przeszłości i jego odczuć
sprawiło, że Hilmen jest jednym z większych braków tej powieści.
Początkowe zafascynowanie
umiejscowieniem akcji w Norwegii, także bardzo szybko mnie rozczarowało. Gdyby
nie wcześniejsza zapowiedź i opis na okładce, to nie wiedziałaby, że trwa noc
polarna, a wszystko dzieje się w Skandynawii. Nie czułam tego specyficznego
klimatu zimnej, surowej krainy, która często jest drugim bohaterem powieści.
Coś, co miało być siłą i zaletą tekstu, stało się niezbyt istotnym szczegółem,
który w żaden sposób nie wpłyną na akcję.
Przez całą powieść zastanawiałam
się także, gdzie jest cały nastrój grozy, napięcie i nietypowa narracja. Gdzie
ten doskonały scenariusz filmowy, który miał żyć w mojej wyobraźni? Nie było
go, a ja czułam się trochę oszukana. Obserwowałam błądzącego bohatera, który
już nie wiedział czy to, co brał za początek śledztwa, tak naprawdę w ogóle się
wydarzyło. Cała techniczna wiedza, którą przekazuje nam autor także mogłaby być
zaletą tej powieści, ale i ona wyglądała w książce jak dodana na siłę.
Żeby już całkowicie nie znęcać
się nad tekstem dodam tylko, że oprócz Hilmena, w powieści nie ma żadnych
bohaterów, na tyle ciekawych by o nich wspomnieć. Są głęboko w tle, a jeśli
pojawiają się, to tylko na chwilę i właściwie niczego nie zmieniają. Także
zakończenie rozczarowuje, nie wzbudza żadnych emocji i nie sprawia, byśmy
chcieli jeszcze raz spotkać się z norweskim policjantem. Szkoda, bardzo szkoda,
ale może Iwo Zaniewski powinien pozostać przy tym, co robi najlepiej. Jest to
także najlepszy przykład, by pokazać, że kryminał skandynawski, to odłam
gatunkowy, który wychodzi najlepiej twórcom z tamtego regionu. Tego nie da się
podrobić – to trzeba czuć.
Nabiłaś mi ćwieka. Ja pisze powieść, gdzie akcja dzieje się po części w USA w stanie Maine. To ciekawa okolica. posiłkuję się wiadomościami z neta i obrazkami. Przestudiowałem dziesiątki stron, aby oddać autentyczność tego miejsca. ie muszę dodawać, że nigdy tam nie byłem.
OdpowiedzUsuńSzczerze przyznam, że dla mnie to dość dziwna decyzja. Nigdy nie być w danym miejscu, a umiejscawiać w nim akcję swojej książki. Nie wiem, jak to było z Zaniewskim, bo może i był w Norwegii, ale jej w ogóle się w książce nie czuło.
UsuńSzczerze mówiąc ta książka mnie znudziła.
OdpowiedzUsuń