Reżyseria: Ireneusz Dobrowolski
Gatunek: dramat, wojenny
Czas trwania: 75 min.
Kraj / Rok produkcji: Polska 2013
Ponad tydzień temu byłam w kinie na filmie polskiego reżysera Ireneusza Dobrowolskiego, pt.: „Sierpniowe niebo. 63 dni chwały”. Miało być to nowe, świeże podejście do jakże ważnego tematu. I jedyne jak do tej pory, które miało zostać wyświetlone na dużym ekranie, ponieważ filmów na ten temat po prostu nie ma. Właściwie nie mogłam się doczekać kiedy go zobaczę, więc jak domyślacie się, miałam wobec niego naprawdę duże oczekiwania.
Od
początku filmu widać, że jeśli chodzi o zdjęcia i animację to
będzie na co popatrzeć. W świetny sposób zmontowano archiwalne i
współczesne nagrania. Sceny przechodzą płynnie jedna w drugą i
przynajmniej w tym nie ma żadnych zgrzytów. Na uwagę zasługuje
czołówka filmu, nad którą z pewnością się napracowano.
Reżyser
obrał drogę przeskoków akcji pomiędzy 1944 rokiem a
współczesnością, niestety nie zachowując przy tym chronologii,
co chwilę dodając nowe wątki i bohaterów. Miałam wrażenie, że
nie może zdecydować się, co chce pokazać i w jak najkrótszym
czasie postanowił zrealizować wszystkie swoje pomysły. Początkowo
miałam nadzieję na to, że film skupi się przede wszystkim na
wątku młodych powstańców, który wydawał się obiecujący,
zwłaszcza, że jak wcześniej wspominałam posiłkował się
archiwalnymi zdjęciami. Niestety ich historia została ledwo
zarysowana, pozostawiając we mnie jedynie uczucie niedosytu, a
momentami nawet niezrozumienia.
źródło |
Współczesny
wątek historii byłby nawet ciekawy, gdyby nie został rozbity
kolejno dodawanymi epizodami, nijak mającymi się do fabuły. Mniej
więcej rozumiem zamysł reżysera, ale tego wszystkiego było
zdecydowanie za dużo. Takie rozdrabnianie się na drobne, gdy można
było zrobić to naprawdę solidnie. Kolejnym kompletnie
niezrozumiałym dla mnie pomysłem, było wprowadzenie do filmu
raperów z Hemp Gru. Ich postacie nie dały nic nowego, a momentami
nawet przeszkadzały, moim zdaniem najlepiej byłoby ograniczyć
się do wykorzystania ich piosenek w ścieżce dźwiękowej filmu. A
puszczenie w całości teledysku (który nie jest niczym nowym i
każdy może go sobie zobaczyć w internecie) to już naprawdę
przesada, zwłaszcza, że po nim film niespodziewanie się kończy.
„Sierpniowe
niebo. 63 dni chwały” nie wzbogaciło mnie o żadną nową wiedzę
o Powstaniu Warszawskim. Wydaje mi się, że właśnie takie filmy –
nastawione na bardzo duże grono odbiorów – powinny nieść coś
więcej niż przedstawioną po łebkach historię. Chociaż tu nawet
ciężko mówić o przestawianiu historii – kilka scen, czasem
bardzo niejasnych i niespójnych, wprowadza w widzach po prostu
zamęt.
źródło |
Pewnie
można to wszystko tłumaczyć emocjami reżysera, który miał do
tematu osobiste podejście, albo chociaż skromnym budżetem. Ale
prawda jest taka, że widziałam wiele filmów zrobionych za naprawdę
niewielkie pieniądze, a świetnie przedstawiających sedno sprawy.
Coś zawiodło, a szkoda.
Po
wyjściu z kina czułam rozczarowanie. Mam nadzieję, że powstanie
jeszcze film godny nosić miano tego najbardziej prawdziwego,
przedstawiający w sposób rzetelny Powstanie Warszawskie.
Miałam nadzieję, że coś lepszego będzie z tego filmu. :/ Ale i tak muszę przekonać się na własnej skórze. :)
OdpowiedzUsuńNo tak, najlepiej samemu się przekonać, ale nie ma się co nastawiać na arcydzieło.
OdpowiedzUsuń