niedziela, 14 listopada 2010

"Marilyn, ostatnie seanse" M. Schneider


Marilyn Monroe... Chyba nie ma osoby, która nie znałaby tego nazwiska, która nie miałaby przed oczami jej słynnych fotografii czy nie znałaby piosenek przez nią wykonywanych w filmach. Marilyn była i jest ikoną kina. Choć od jej śmierci minęło prawie 50 lat, to jej sława nie przemija, a zagadkowa śmierć wciąż przysparza kolejnych bezsennych nocy badaczom jej życiorysu.

Moją pierwszą książką o jej biografii jest praca Michaela Schneidera „Marilyn, ostatnie seanse”. Choć wcześniej czytałam o niej trochę artykułów, to jednak nie mogę nazywać się znawczynią tematu choćby w stopniu elementarnym. Stwierdziłam jednak, że wypada wiedzieć coś więcej o niej, dlatego podczas jednej z promocji w Znaku kupiłam właśnie pozycję Schneidera.

„Kobiety naprawdę piękne nie są takimi przez cały czas. W niektórych momentach, pod pewnymi względami są banalne, brzydkie, Tym właśnie jest piękno, to nie jest trwały stan, raczej ulotna chwila.”
(s. 41)



Autor przedstawia nam barwnie życie jednej z najbardziej znanych na świecie kobiet. Opowiada o jej dzieciństwie, małżeństwach, pracy modelki i grze w filmach. Nie pomija też prywatności Marilyn jak liczne tabuny kochanków i kochanek, romanse z braćmi Kennedy oraz toksyczny związek z jej terapeutą. Właśnie na tym ostatnim autor skupia się najbardziej. Marilyn, jak większość gwiazd lat 50. i 60. była uzależniona od psychoterapeutów i narkotyków. Było to jej sposób na radzenie z sobie z życiem.

Głównym bohaterem tej książki oczywiście oprócz Marilyn jest Ralph Greenson, jej ostatni psychoterapeuta. Wydaje mi się, że była od niego uzależniona. A właściwie to oboje byli uzależnieni od siebie. On także nie umiał bez niej żyć, ale jednocześnie chciał jak najszybciej zakończyć terapię. Stosował wobec niej dziwne metody, jak na przykład wstrzykiwanie narkotyków i zapisywanie tabletek oraz wprowadzenie do swojej rodziny, tak by mogła odczuwać ją jak własną. Chciał by miała miejsce w świecie, dzięki któremu mogłaby szybciej wrócić do zdrowia. Niestety metoda działała także w drugą stronę, ona uzależniła się od tych chwil, nie chciała by gdziekolwiek wyjeżdżał, nie mogła znieść myśli, że nie odbierze telefonu jak do niego zadzwoni...

Autor nie trzyma się konsekwentnie chronologii wydarzeń, często oddaje głos innym bohaterom, osobom które znały Marilyn, które mogły coś o niej powiedzieć. Dzięki temu książka zyskuje na autentyczności, pozwala nam na zbliżenie się do świata gwiazd, tego cudownego Hollywood z lat 50. i 60. XX wieku. Przez karty książki przewija się wiele znanych osób: Truman Capote, Clark Gable, Yves Montand, Joseph Mankiewicz. Autor przedstawia na końcu liczne pozycje bibliograficzne, z których korzystał przy pisaniu tej książki. Miał dostęp także do niedostępnych do tej pory taśm, które Marilyn przed swoją śmiercią dała swojemu psychoanalitykowi. To właśnie do nich odwołuje się w tytule książki Schneider. Greenson podpisał je właśnie jako „ostatnie seanse”, bo jakby nie patrzeć to właśnie tym były.

Z kart książki poznajemy Marilyn jako zagubioną dziewczynkę, nie mającą kontroli nad swoim życiem, wciąż szukającej osób, które to życie poprowadzą za nią. Monroe była bardzo samotna, choć otaczało ją tak wiele osób. Kolejne romanse miały przynieść ulgę, zabić ten nieustający brak bliskości, wprowadzić w życie choć trochę ładu. Trauma koszmarnego dzieciństwa, w tym brak ojca będzie miał wpływ na każdą sytuację w jej życiu.

„Nie kończę książek. Nie lubię ostatnich stron. Ostatnich słów. Ostatnich ujęć. Ostatnich seansów.” (s. 217)

Czyta się dobrze, choć nagromadzenie faktów i osób nie zachęca do jak najszybszego skończenia tej biografii. Osobiście się nią delektowałam, czytałam przed snem po jednym rozdziale, bo w każdym opisana jest inna historia. Chciałam zostawić ją na dłużej, rozciągnąć czytanie na kolejne dni, niestety dłużej już przeciągać nie mogłam.
Zafascynowana Marilyn Monroe mam w planach obejrzenie jej wszystkich filmów.

5/6

11 komentarzy:

  1. Ja z tej książki wypisałam sobie kilka cytatów, ale, co cóż, nie podobała mi się. Styl autora okazał się dla mnie po prostu niestrawny.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Postaram się przeczytać tą książkę w wolnej chwili ;) Nazwisko jest mi oczywiście dobrze znane, więc z ciekawości zajrzę co też autor książki chce nam w niej przekazać ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam o niej, ale jakoś biografie mnie nie pociągają.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciągle gdzieś mijam tę książkę..lubię bardzo biografie, ale nie takie, gdzie nagromadzone są właśnie fakty i informacje. Najlepsze moim zdaniem są biografie, które przypominają prozę- polecam ci książkę o Marii Callas- genialna opowieść http://ksiazki.wp.pl/bid,26497,eid,28321,tytul,Zbyt-dumna-zbyt-krucha-Powiesc-o-Marii-Callas,ksiazka.html

    pozdr,

    http://lotta-kronika-pachnacych-kartek.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawie napisana recenzja. Gdyby ta książka nie była o Marilyn , za którą nie szaleję pewnie bym się skusiła przeczytać :) .

    OdpowiedzUsuń
  6. Ahh cóż to była za kobieta! 1000% - owa! Ale biografia jakoś mnie nie ciągnęła, aż do teraz... dobra recenzja:)

    OdpowiedzUsuń
  7. nabrałam chętkę. Co prawda boję się trochę, bo "biografia" brzmi złowieszczo, ale zajrzę strachowi prosto w oczy ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Lubię postaci z tamtych lat - kobiety miały w sobie to naturalne, niewymuszone piękno. Intrygowały i - wręcz - powalały. Kocham zwłaszcza Audrey Hepburn, której biografia mnie zawsze fascynowała. Gorzej z MM - mam jakąś taką nieuzasadnioną niechęć do jej osoby. Ale była postacią interesującą i uważam, że warto poznać historię jej życia, jej filmy i jej 'prawdziwą twarz'.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja jestem, że tak powiem z drugiego obozu ... czyli fanów Audrey Hepburn ;) Moim zdaniem uwielbianie dwóch tych kobiet się wyklucza. Albo pokochasz jedną, albo drugą.
    Nie czytałam "Ostatnich seansów", ale czytałam "Blondynkę" ( którą Ci polecam jeśli lubisz MM ). "Blondynka" była jedną z książek, które mi bardzo trudno się czytało. To prawda, że była zjawiskową kobietą i jest ikoną, ale w swoim krótkim życiu zraniła bardzo dużo osób. Trudne dzieciństwo nie może być wymówką, bo gdyby tylko chciała w młodym wieku mogła założyć rodzinę i żyć spokojnie, ale jej niespokojny duch kazał jej opuścić męża i stać się kimś innym. Ciekawa jest metamorfoza Normy Jean w Marliyn Monroe. To dwie różne kobiety.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jakoś nie potrafię przebrnąć przez typową biografię. Nagromadzenie suchych faktów zawsze w końcu mnie nuży. Wolę te w formie wywiadu rzeki (np. Szymona Majewskiego), albo skomponowane w powieść (K.Grochola, B. Rosiek).

    OdpowiedzUsuń
  11. też jestem fanką Audrey ale chyba przeczytam tą książkę jak mi wpadnie w łapki

    OdpowiedzUsuń

Related Posts with Thumbnails