Wydawnictwo: Muza
Język oryginału: islandzki
Tłumaczenie: Jacek Godek
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 320
Książki Yrsy Sigurdardóttir pokochałam
już jakiś czas temu. Tym razem autorka powróciła nie z kryminałem, ale horrorem
– do tego według niektórych czytelników – naprawdę mocnym. Horrorów raczej się
nie boję, wytwarzają we mnie dawkę zdrowego strachu, a te szczególnie dobre
pozostają w mojej pamięci na długo. W tym gatunku cenię klimat i wykonanie, bo
teraz sztuką jest zrobić jeszcze dość dobrego – z racji tego, że horror ma
długą historię i niejedno już wymyślono. Tym ciężej jest oddać cechy horroru
słowami, za pomocą chwytów literackich, tutaj autor nie ma efektów specjalnych
i duchów wyskakujących zza rogu. Yrsa świetnie odnalazła się w tym klimacie, i
choć nie jest to książka doskonała, bo niełatwo mnie już zaskoczyć, to czułam go,
a nawet trochę się bałam. Brawo!
W „Pamiętam cię” mamy dwie
historie, które toczą się równolegle. Pierwsza z nich dotyczy trójki
przyjaciół, którzy wyjeżdżają do odludnej osady w celu wyremontowania starego
domu. Marzą o pensjonacie i spłaceniu pozaciąganych długów. Jednak już od
chwili, gdy postawili stopy na nabrzeżu, czują, że coś jest nie tak, chociaż
doskonale wiedzą, że nikt w tej osadzie już od wielu lat nie mieszka o tej
porze roku. Druga historia rozpoczyna się od włamania do przedszkola, w którym
wandal wypisał na ścianach niezrozumiałe napisy. Sprawą zajmuje się policja,
dodatkowo został wezwany także psychiatra, który miał za zadanie pomóc w
stworzeniu portretu psychologicznego sprawcy. Nieoczekiwanie obie sprawy bardzo
zbliżają się do siebie...
Pomysłów autorce z pewnością nie
brakowało, powieść jest pełna tak niespodziewanych zwrotów akcji, że choćby dla
nich warto ją przeczytać. Sugestywne i szczegółowe opisy sprawiają, że ma się
wrażenie uczestniczenia we wszystkich wydarzeniach. Nie raz skrzypiąca podłoga
zdaje się być słyszana, gdzieś w naszym domu, podobnie jest z gnijącym
zapachem, który prawie wyczuwałam czytając książkę. Także przerywanie akcji w
najlepszych momentach przyprawia czytelnika o szybsze bicie serca, a niekiedy
nawet o gęsią skórkę.
Żeby nie było tak dobrze, muszę wspomnieć o języku, który bardzo mnie denerwował. Nie wiem czy to
wina tłumaczenia, czy autorka sama używała takich wyrażeń, ale słowa takie jak:
„gostek”, „dżizas”, „zajefajnie”, „popaprane” i wiele podobnych wydawało mi się
zupełnie nie na miejscu. Przecież to nie jest powieść o grupce nastolatków
tylko książka, w której bohaterami są dorośli ludzie! Poza tym takie wyrażenia
są jeszcze dopuszczalne w mowie potocznej, ale raczej nie w książce. A może po
prostu jestem jakaś przestarzała.
Niemniej książka broni się
naprawdę dobrą akcją, ciekawymi wątkami, stopniowaniem napięcia i zaskakującym
zakończeniem. Nawet ja, mająca wiele horrorów za sobą doceniam ją i czuję się
usatysfakcjonowana. Polecam.
Mnie też ten język bardzo raził, aż sprawdzałam, czy poprzednie książki Yrsy tłumaczyła ta sama osoba. Zauważ, że koło tych 'dżizas' i 'poronionych pomysłów' były wszelkie 'zeń', 'weń', 'nań' - jedno z drugim tak mocno się gryzło, że aż zgrzytałam zębami.
OdpowiedzUsuńdokładnie tak! nie wiem skąd im się to wzięło w ogóle ;)
Usuńpurystki, ja sie tak balam, ze na poprawnos nie zwracalam duzej uwagi. Pamietam ze cos mnie razilo, ale nie pamietam co...
OdpowiedzUsuń:))) No niestety, te niedociągnięcia aż wypalały dziury w oczach.
UsuńKlaudyna ma rację, mnie też strasznie to raziło. Oczywiście od razu wkleiłam sobie żółtą karteczkę i skrupulatnie wynotowałam te wszystkie "cuda".
UsuńUbolewam nad ułomnością językową owej książki - natomiast sama historia brzmi ciekawie. Nie jestem wielkim zwolennikiem książek grozy, ale "sielankowość" opowieści obyczajowych czasami mnie męczy. Tej autorki jeszcze nie miałam przyjemności poznać, ale nic nie stoi na przeszkodzie :)
OdpowiedzUsuńzdecydowanie polecam, także wcześniejsze książki autorki są bardzo dobre :)
Usuńnie znam ale za horrorami jakoś nie przepadam.
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu czytałam ją po niemiecku i potwornie się rozczarowałam. Fakt, trzymała w napięciu i zaskakiwała, ale kompletnie nie przygotowała na paranormalne wyjaśnienie intrygi (a właściwie jego brak). Ja, jako kryminalna wyga, cały czas czekałam na racjonalne rozcięcie tego gordyjskiego węzła intrygi... i się nie doczekałam. Może z innym nastawieniem mniej bym się rozczarowała...
OdpowiedzUsuńA mnie "dżizasy" jakoś tak fajnie rozładowywały z napięcia ;D Może dlatego, że czasem i ja sama użyję tego słowa ;) Co prawda nadal jestem w trakcie, w jakiejś połowie książki, ale naprawdę mi się podoba. I chyba właśnie lecę doczytać, bo mnie wzywa. W takich chwilach stwierdzam, że książki naprawdę umieją mówić!
OdpowiedzUsuńCoś mnie ciągnie do tej książki, albo raczej do nazwiska autorki, choć nie jestem entuzjastką tego typu literatury. No zobaczymy, jak się to dalej rozwinie ;)
OdpowiedzUsuńMnie Yrsa tym razem zaskoczyła. Z zapartym tchem śledziłam akcję i z niecierpliwością oczekiwałam na moment, gdy dwa niemające ze sobą nic wspólnego wątki wreszcie się splotą. Obawiałam się troszkę tandety, banalności i przewidywalności. Otrzymałam natomiast niesamowite emocje - troszkę się bałam, troszeńkę uśmiałam (podobnie jak Nyx wszystkie infantylne zwroty traktowałam jako rozładowanie napięcia) i cały czas byłam zafascynowana.
OdpowiedzUsuńAch, podobało mi się :)
To bardzo się cieszę :) mnie jednak te zwroty jakoś odrzucały, może właśnie dlatego, że jak już się skupiłam na treści i akcji, to kompletnie mi nie pasowały do sytuacji.
Usuń