Wydawnictwo: MG
Język oryginału: polski
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 256
Gdy myślę teraz o „Studni bez
dnia” to żałuję jednego – że nie miałam jej w rękach w maju, gdy odwiedzałam
Toruń. Teraz nie wiem kiedy znów będę miała okazję tam pojechać i pozwiedzać go
z książką Katarzyny Enerlich w ręku. Toruń bez dwóch zdań jest miejscem ciekawym
i trochę magicznym, nic dziwnego, że stał się bohaterem powieści zaraz za
Marceliną, Anną, Natalią i Tadeuszem, których losy poznajemy.
Początek to zbieg okoliczności,
nieprzyjemny przypadek, który połączył losy różnych ludzi za sprawą jednej
tragedii. Oto mężczyzna chwilę wcześniej zdradzający swoją żonę, wraca w
pośpiechu do domu i ulega nieszczęśliwemu wypadkowi przez zderzenie z tramwajem.
W tym drugim pojeździe obrażeń dostaje pasażerka – Anna, która zostaje
umieszczona w jednej sali z kierowcą samochodu. Marcelina wtedy po raz pierwszy
spotyka Annę, jeszcze nie wiedząc, jak ważną osobą będzie w jej życiu. Wypadek
sprawia, że poznaje także kochankę męża, która od razu przyjeżdża do szpitala.
W tym wszystkim pojawia się także Tadeusz – toruński artysta, który poszukuje
kogoś do pracy na swoim stoisku. Ten jeden wypadek sprawia, że odmieni się
życie wszystkich bohaterów. Nie bez znaczenia jest tajemnicza postać Martinusa
Teschnera i legenda o jego zaginionym pierścieniu, którego rubinowe oczko
zostało wydobyte z Gór Izraelskich. Przed czytelnikami jest magiczna historia,
która będzie wzruszać, wprawiać w miły nastrój i trzymać w napięciu. Połączenie
wybuchowe, ale tu sprawdziło się idealnie.
Nie przepadam za powieściami
obyczajowymi, które są często przewidywalne, schematyczne do bólu i z góry
można założyć, że wystąpi w nich jeden z układów „od tragedii do happy endu”.
Ale lubię książki Katarzyny Enerlich, która potrafi mnie oczarować prostymi
historiami, tak, że chłonę kolejne zdania i rozdziały, aż przekonuję się, że
właśnie patrzę w ostatnią kropkę. I chociaż w niej także występuje taki układ,
to jestem zadowolona z lektury i odbieram ją zupełnie inaczej niż podobne
powieści.
Podoba mi się, że autorka
korzysta z legend miast i regionów, na nowo budząc je do życia. Ważne są dla mnie
także zamieszczane w książkach zdjęcia, obrazujące miejsca i ich nawiązanie do
historii. Cieszę się tym bardziej, że większość z nich autorka wykonała sama,
jak widać nie trzeba zawodowych fotografów, by mogło być ładnie i przyjemnie.
Chciałabym by ta książka Was
oczarowała, bo książki Katarzyny Enerlich, są dla mnie wyjątkowe. Podoba mi się
magia słowa, którą posługuje się autorka, niewiele osób potrafi tak czarować.
Oczywiście spotkałam się także z opiniami, że „Studnia bez dnia” jest trochę
naiwna i nie do końca satysfakcjonująca, ale polecam każdemu by sam się z nią
zmierzył i ocenił. Po prostu czyta się miło i szybko. Nie chce Was na siłę
przekonywać, że to literackie dzieło, godne najwyższych nagród, ale to powieść,
którą mimo wszystko chcę pozostawić na swojej półce. Bo któż nie chciałby być
na miejscu bohaterów i nie trafić na ślad zagadki, która do tej pory była tylko
powtarzaną przez przewodników legendą?
Mnie z pewnością oczaruje, tak jak te, które już przeczytałam.)
OdpowiedzUsuńSłyszałam już o "Studni bez dnia" i z każdą kolejną recenzją na jej temat, coraz bardziej chcę przeczytać :)
OdpowiedzUsuńCzytałam ją jak byłam na wakacjach i miło spędziłam z nią czas. Tylko, że styl autorki nie do końca do mnie przemawia niestety.
OdpowiedzUsuńOstatnio postanowiłam, że poznam twórczość Katarzyny Enerlich. Przeczytałam "Prowincję pełną marzeń" i odczucia mam... takie sobie. Książka była całkiem sympatyczna, dość miło się czytało. Ale jednak styl pani Enerlich do mnie nie przemawia. Było tak jakoś nijak. Czasami nudno, czasami irytująco. Nie wiem, czy dać twórczości pani Kasi jeszcze jedną szansę... Tym bardziej, że recenzje są pochlebne...
OdpowiedzUsuń