Wydawnictwo: Albatros
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Robert Sudół
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 512
„Klinika śmierci” to najnowsza,
ale zarazem jedna z najstarszych książek napisanych przez autora.
Prawdopodobnie na fali dużego zainteresowania Harlan Coben postanowił odgrzebać
coś z początków swojej twórczości, mając nadzieję, że podobnie, jak i w przypadku
jego innych powieści, także i tak będzie cieszyć się zainteresowanie. Nie
pomylił się, a ja, pewnie, jak tysiące innych osób bardzo chętnie się z nią
zapoznałam. Owszem, widać w niej momentami typowe dla debiutantów błędy, ale
nie są one na tyle duże, by trzeba było je wymieniać. Jest to jedna z
nielicznych książek, w których warto przeczytać słowo od autora (mimo, że ja
czytam je zawsze), ponieważ Coben nie przesadza i naprawdę odradza tę książkę
jako pierwsze spotkanie ze swoją twórczością.
Akcja toczy się w USA w latach
80., a AIDS w świadomości ludzi staje się coraz poważniejszym problemem.
Większość jednak jest pewna, że do osób zagrożonych ryzykiem zachorowania
należą jedynie homoseksualiści i narkomani. Lekarze uważają, że chorzy sami są
sobie winni i ze zgrozą obserwują klinikę, w której podobno udało się odkryć
lek na AIDS. Gdy w kręgach medycznych o klinice jest coraz głośniej, nagle
zaczynają ginąć jej pacjenci – niestety nie wiadomo czy z powodu prowadzonych
badań czy ich orientacji seksualnej. W sprawę zostaje zamieszana dziennikarka
Sara Lowell, która od wielu lat przyjaźni się z jednym z lekarzy kliniki,
niestety z drugiej strony barykady jest jej ojciec, lekarz i jeden z wyznawców
teorii o marnotrawieniu pieniędzy na leczenie AIDS. Pewnego dnia ginie jednak
pacjent, który okazuje się prywatnie być bardzo ważną osobistością...
„Klinika śmierci” podobnie jak
inne książki Cobena odznacza się szybkim tempem akcji, ciekawą intrygą i równym
podziałem na złych i dobrych bohaterów. W każdej jego książce, jest postać, z
którą można „polubić się” bardziej niż z innymi i to właśnie jej kibicuje się
przez całą powieść. Jeśli chodzi o szczegóły to już wiem na podstawie jakiej
postaci zrodził się Myron Boltair – były koszykarz. Tu także mamy wątek
koszykówki. Szkoda tylko, że za każdym razem bohaterowie są tacy idealni –
prawie zawsze bogaci, piękni, szczęśliwi, walczący razem ze złem, które jest
przebiegłe i trochę mniej wymuskane. Ale to już chyba taki urok amerykańskich
twórców, niby schematycznie, a ludzie i tak czytają.
Pomysł na fabułę jest ciekawy, bo
przecież temat leku na AIDS jest jednym z najważniejszych w medycynie od lat.
Owszem pod względem medycznym książka wygląda bardzo naukowo i profesjonalnie,
zwłaszcza w przywoływanych dokumentach i wypowiedziach lekarzy. Niestety
momentami wydawała się zbyt przekombinowana, ale zrzucam to na krab młodego
wieku w jakim wtedy był autor. Z pewnością jednak zakończenie zaskakuje i wtedy
nie patrzy się już na żadne minusy.
Wśród thrillerów medycznych
otrzymałby miano średniego, ale uważam, że jak na debiut w tym gatunku wygląda
całkiem nieźle.
Zamierzam co prawda dać wreszcie szansę Cobenowi, bo nawet moje nie-czytające koleżanki go lubią, więc pewnie czyta się dobrze, ale akurat klimaty medyczne nie są dla mnie (chociaż gdyby to był wybitny przedstawiciel gatunku... ;)), więc od tej pozycji raczej bym nie zaczynała :)
OdpowiedzUsuńja akurat też za medycznymi nie przepadam, a książce dałam szansę tylko dlatego, że Coben jest autorem ;)
UsuńWidzę, że podobnie jak ja jesteście miłośnikami porządnej literatury. Po prostu kochacie książki :)
OdpowiedzUsuńZaprasza również do siebie. Dzisiaj wystartował konkurs, który zorganizowałem razem z Wydawnictwem MAG, można wygrać dwie premiery z serii ,,Uczta Wyobraźni"
Gorąco zapraszam i zapewniam, że jeszcze tu wrócę, ponieważ blog przypadł mi do gustu.
http://siecslow.blogspot.com/2013/01/uczta-wyobrazni-wybierz-swoja-ksiazke.html
Mam ją w planach;)
OdpowiedzUsuń