
Tym razem porucznik Skonar wybiera się na zasłużony urlop, który postanowił spędzić w małej nadmorskiej miejscowości. Miał nadzieję na tydzień świętego spokoju, wolnego od policyjnego rozgardiaszu. Niestety, sławny policjant jakby przyciąga do siebie morderstwa i tajemnicze sytuacje, co sprawia że wakacje skończyły się dla niego szybciej niż by chciał. Otóż zaraz po jego przyjeździe, na wydmach znaleziono ciało młodej dziewczyny. Szybko rozniosła się wieść, że w jednym z domów wczasowych przebywa porucznik ze stolicy i Skonar został włączony do śledztwa. Tu zaczynają się schody, podejrzanych jest kilku, ale nie ma dowodów, całą akcję trzeba było rozszerzyć także na Warszawę, bo stamtąd pochodziła denatka, a w międzyczasie pojawia się kolejna ofiara. Policjanci nie mają łatwo, ale jakoś posuwają się do przodu, a czytelnik razem z nimi.
Jak już wcześniej wspomniałam „We mgle” podobało mi się dużo bardziej niż „Wysypisko” tego autora. W książce jest dużo więcej świeżości, ciekawej akcji, bez zbędnych opisów i dodatków. Niecierpliwych czytelników może zdenerwować zakończenie, a właściwie bardzo długie i dokładne wyjaśnianie przez Skonara sposobu odkrycia sprawcy. Wiele tam zawiłości i szczegółów, a policjant streszcza każdy detal swego śledztwa, nic więc dziwnego, że zajmuje to prawie 1/3 całej książki. Podobać się może to, że tak jak w poprzedniej książce, tłem wydarzeń są lata 70., a w nich dawna Warszawa, Zakopane i małe nadmorskie miejscowości nie zniszczone jeszcze turystycznym boomem, jaki teraz się tam odbywa. Ta powieść jest dobrą odskocznią od współczesnych kryminałów, których wydaje się teraz bardzo wiele.